Pamiętnik cz.1
Drogi Pamiętniku
A może powinnam zacząć... Ty? Ty, który czytasz te
kilka wspomnień spisanych nim ducha wyzionęłam w szpitalnym łóżku? Ale
kim będzie ten TY, jeżeli nikt nie będzie tego czytał? Jeżeli ktoś
kiedyś jednak pozna tych słów kilka, niech wie, że piszę to dla siebie,
by nie zwariować, szukając w szarym suficie swojej śmierci.
Pamiętniku, nie umiem napisać Cię pięknie. Całe moje życie wyszeptane
przez krople deszczu to Ty, a jednak jesteś skazany na szarość i mrok
nocy, który był mi milszy niż blask słońca, w którym i ja fałszywie do
końca dni błyszczę. Zresztą, co to jest za błysk, skoro ginie tak łatwo
w odmętach samotnej starości. Gnije się zawsze matowo, a najgorsza jest
ta bezszelestność odleżyn na plecach starca, bo czy ktoś słyszy ten
krzyk bólu i żalu Boskiego przemijania? Nie, nie tak, przecież to ja
jestem nie pogodzona, z tym co za mną, a czego nie nadrobię i nie
zmienię, a nie wszyscy. Jestem tylko jedną z setek tysięcy, którzy za
dzień, dwa, a może nawet tydzień, będą płonąć nikłym ogniem lampek na
cmentarzach. Przyjdzie następne pokolenie, a potem kolejne i czy ktoś
wtedy wyszepta moje imię?
Mam na imię Karolina i umieram. Gdy byłam młodsza żyłam jak pożar,
trawiąc na swej drodze wszystko, wtedy śmierć miała być podmuchem,
który nagle zgasi święcę. Dziś wiem, że było mi przeznaczone dogasać
pomału. Nie przez wiatr, szybko i bezboleśnie, ale długo walczyć z
końcem starego knota. Kilka iskierek nieszczęśnie i tragicznie zawsze
tańczy na pogorzelisku, a całe życie zamienia się w czarny, obcy i
wstrętny popiół. Nie boję się śmierci, nie wiem co jest za nią i niech
ta ciekawość poprowadzi mnie w odmęt kolejnej przygody. Jeżeli to
wszystko to ciemność, to nie straszna jest mi i ona. Nocą czerwona łuna
wygląda najpiękniej, tak jak ja. Ciężko jest zauważyć jak szybko się
przeminęło, przecież już od dawna jestem tylko tragiczną zbieraniną
zmarszczek. Z urody pozostały tylko mocne włosy, które oprószył śnieg.
Nie chodzę już od roku, a odkąd usłyszałam wyrok, brakuje mi sił na
doczołganie się do wózka. Jak już mówiłam gniję i smród mojego ciała,
nocami, gdy słyszę deszcz, przeraża mnie. Nigdy nie przepuszczałem, że
człowiek może zamieniać się w coś takiego. A pamiętam czasy, gdy miałam
zgrabne, jędrne pośladki, które mężczyźni pożerali wzrokiem, a kobiety
zazdrościły. Teraz, kawałkami mięsa, odchodzą z żałosnymi, zrobionymi
na odwal się opatrunkami znudzonych pielęgniarek. Tak długo nie
dorastałam, że młodzieńcza bezpośredniość i wulgarność została mi do
tych dni, mających być niczym kolejny poród – cierpieniem.
Chociaż w głowie mi się wszystko miesza, to jedynie poczucie bólu
zawsze jest nad wyraz silne, zawsze obecne. Bezczelnie nie pozwala
zapomnieć, że wciąż się we mnie dusza tli. Dziś czuję jasność mojego
umysłu, leki czasami mi pomagają, ale wczoraj, gdy ocknęłam się w
szpitalnym łóżku, nie pamiętając swojego imienia, byłam jak bezbronne,
przerażone dziecko, zanoszące się łzami i krzykiem strachu. Czasami się
boję drogi pamiętniku, że nawet ty, będziesz tylko sennym majakiem
napisanym w mojej głowie. Dzień zlewa się z nocą, a ja tkwię bez ruchu
w brudnym łóżku, robiąc pod siebie. Nie wiem już kiedy sikam, a kiedy
sram. Pozowałam pamiętniku, przez lata na damę, często zbyt lekkich
obyczajów, a teraz jestem jedynie zlepkiem udawanych manier i
zmęczonych komórek, przemijających w kale. To ironia życia, kiedyś było
mi to obce, a dziś sama jestem tym, czego się brzydziłam. Prześladują
mnie zeschnięte wargi i brakuje sił, by sięgnąć nimi po rurkę, brakuje
sił w płucach, by słaby oddech zamienić na jedno zassanie wilgoci, a
dziś trzymam długopis i drżącymi ruchami kreślę litery i pytam się,
dlaczego tak nie jest nieustannie?
Stary dziadek obok, wieczorami, zawsze puszcza bąki i choć to obleśne,
niczym już mnie to nie obrzydza. Sąsiadka z drugiej strony ssie palec i
gdy jej się całkiem w głowie pomiesza, to wyrywa