Pamiętnik cz.1
kroplówki i nago chce
uciec do córki, która kiedyś zginęła w wypadku. Do niej też nikt nie
przychodzi. Jedynie Jurka odwiedza córka z wnukami, a czasami i syn z
żoną. Wie, że już nie wyjdzie, ale wciąż mówi o przyszłości. Boi się
pewnie tego co nieuniknione. Wieczorami bardzo cicho płacze. Nie wiem
tylko po co składa te wszystkie obietnice wnukom. Udaje, że śpię i
czasami ich podsłuchuję. Spokojnie Marcinku, będę na twojej komunii”
Zosiu nie płacz, dziadziuś nie długo wyjdzie stąd”. Mdli mnie od tych
czułości i kłamstw. Ja tak bym swoich wnuków nie oszukiwała. Wiem, że
zazdrość przeze mnie przemawia, ale jednocześnie Jurek ma w sobie tyle
smutku, że trochę przypomina mnie. Nie umiem z nim rozmawiać. Jest
najmłodszy i to może dlatego najbardziej jest mu żal? Ma do kogo
tęsknić.
Po nocach śnią mi się dziwne rzeczy. Czasami budzę się przekonana, że
piekło istnieję i do niego trafiłam, bo czy można pamiętniku myśleć
inaczej, gdy widzi się martwe twarze rodziców mówiących, że to moja
wina? Wokół pełno jest trupów. Moi przyjaciele, znajomi, ludzie,
których już nie ma, szepczącą przegniłymi wargami, że ja też umrę. Moi
przyjaciele? Tak napisałam? Przecież ja nigdy nie miałam przyjaciół,
musiałabym się tym samym rewanżować, a nie miałam na to czasu. Nie
pamiętam już dlaczego... może mi się to myli i byłam otoczona
przyjaciółmi, ale ich już nie ma? Jest późno i wszystko znów zaczyna
zlewać się w jeden wielki mrok. Ciemność mojego mózgu, który tak długo
zamieniał się w wodę, że teraz tonie tak jak gwiazdy, czy księżyc w
objęciach nowego świtu, zabiera pamięć. Chciałabym, zawsze chcę, by ta
szpitalna sala była tylko takim koszmarem. Jednak wciąż jestem w łóżku,
stara i brzydka, nieciekawa, samotna i zła.
Bolą mnie stawy, każde słowo to ból, ale też ostatni wyraz mnie, a nie
tego kim się staję. Zazdroszczę życia Benjaminowi Butonowi. Umierał i
naradzał się w nieświadomości, bo przecież chyba jako niemowlak nie
czuł tego bólu zmęczonych kości? Urodził się stary, ale czy dziecko
może pojmować czym jest istnienie i strach przemijania? Ktoś nie miał
ochoty zmienić mi pampersa i czuję jak tonę w czymś co pewnie jest
moczem, a może nie? Może znów wszystko mieni się snem. Benjamin miał
matkę, a potem kobietę, nie był sam.
Urodziłam się chyba w końcu lat dziewięćdziesiątych, złotą jesienią, w
niewielkiej, prowincjonalnej posiadłości. Mój ojciec był dobrym
lekarzem, pracował w pobliskim mieście. Wychodził wcześnie, wracał
późno, zmęczony kładł się spać. Nocami budziłam go swoim płaczem, nigdy
chyba mi tego nie wybaczył. Matka prowadziła dom i była leniwa. Dobrze
się rodzinie powodziło, więc najmowaliśmy sprzątaczkę. Gdy się
urodziłam matka miała 37 lat. Nie chcieli mieć dzieci, ale moje
poczęcie traktowali jako przymus losu. Kochali mnie na swój dziwny
sposób, ale jednocześnie od zawsze byli obcy. Pamiętam opowieści mojej
babci, o tym jak mama przestraszona, że zrobi mi krzywdę brała mnie na
ręce bardzo ostrożnie i mocno tuliła do serca, śpiewając kołysanki. Nie
umiała dbać o małe dziecko i szybko sprowadziła swoją mamę, do opieki
nad wnuczką. To ona siedziała przy mnie, gdy z zapaleniem płuc
gorączkowałam w szpitalu. Czytała mi bajkę o rzepie, pokazując barwne
rysunki. W domu zawsze lubiłam jak brała mnie na ręce i wysoko huśtała,
a ja krzyczałam ”baba, baba” – pokazując mleczaki. Rodzice jak cienie,
patrzyli tylko na to wszystko z boku.
Miałam mnóstwo zabawek. Matka miała manię zakupów i do każdej pary
nowych butów, brała dla mnie najnowsze kreacje mody dziecięcej.
Musiałam wyglądać jak błazen, pokazywana w coraz wymyślniejszych
śpioszkach, spodenkach, czy sukienkach, licznym koleżankom mamy. Babcia
opowiadała mi, że na takich pokazach zawsze płakałam, a mama była zła,
że robię jej wstyd przed znajomymi. Była żoną lekarza, nagła poprawa
statusu społecznego po przewracała jej w głowie. Uwielbiałam układać
klocki i zawsze byłam dumna