Oszukać przeznaczenie
Domek ma niewielki, zwyczajny, przed domem mały ogródek. Stary pies leży przed progiem, ale nawet nie zaszczeka, patrzy tylko na mnie zaropiałymi oczami, jakby chciał zapytać, po co tu przyszedłem.
Po niezręcznym przywitani, rzucam jej desperackie spojrzenie i prośbę.
Właściwie nie jest taka stara, choć trudno byłby mi oszacować jej wiek. Jednak gdy patrzy na mnie, widzę w jej spojrzeniu całe pokolenia, jakby zgromadziła tam kilka żywotów na raz. Wiele jest też w nim jakiejś bolesnej wiedzy.
- Wiesz, że nie wszystkim jest dane zaznać szczęscia na ziemi- zaczyna- niektórzy próują oszukać los, ale to ryzykowne. Czasami obraca się to przeciwko nam i uderza gorzej, niż możemy przypuszczać – nagle urywa, bo wie, że ja myślę tylko o jednym. Słyszę jej słowa lecz moja świadomość zamyka się na nie w odruchowej samoobronie. - Nigdy niczego tak nie pragnąłem jak teraz – mówię a ona kiwa głową ze smutnym zrozumieniem. - Musisz mieć coś co należy do niej – Podaję staruszce zegarek. Trzęsą mi się ręce. - Wiesz, że nie mogę zaręczyć na jak długo to zadziała... - Wiem, wiem, teraz to chyba nieważne.
Przed oczami mam ciągle jej twarz. Pamiętam każdy szczegół, delikatny zarys jej nosa i ust. Staruszka w zamkniętej dłoni trzyma zegarek, na chwilę przymyka oczy. Potem bierze małą, błyszczącą miseczkę, pewnie ze srebra i odchodzi w kąt pokoju. Stoi tyłem do mnie więc nie mogę dojrzeć co robi. Słyszę tylko pomruki, może to zaklęcia, może pacierze, nie wiem. Trwa to długą chwilę, przez którą przemyka mi w myślach całe moje nieudane życie...
Gdy podaje mi zegarek nie patrzy na mnie, jest zmęczona, cicho mówi bym szedł już do domu. Gestem przerywa moje podziękowania i przypomina, że płaci jedynie dług jaki ma wobec mnie.
Wiem, że nie chce rozmawiać więc wychodzę, chociaż chciałbym jeszcze zapytać o wiele rzeczy. Zapadł już zmrok, niebo jest zachmurzone a mnie robi się tak smutno i ciężko.
Powoli wracam do domu, by w ciszy jeszcze raz wszystko przemyśleć. Właściwie pozostaje mi tylko czekanie.
Wiedziałam, że coś się popsuje, wiedziałam, jak tylko zadzwonił telefon. Marcin wyjeżdża na tydzień. Cały długi tydzień! Wykręcał się jak mógł ale nic nie pomogło, jego kolega zachorował i musi go zastąpić. Podobno panuje grypa. Patrzę na Marcina, on wygląda zdrowo. Jest tak przystojny aż przyjemnie popatrzeć. I ma takie inteligentne szare oczy.
Czekam na nią od rana, serce bije mi bardzo głośno, w uszach dudni ciśnienie. Nie mam pjoęcia co jej powiem. Alicja – co za piękne imię... Długo nie przychodzi, przecież tak jej zależało na tym zegarku. Może w ogóle nie przyjdzie?
Gdy usłyszałem dzwoniący telefon, wiedziałem że to ona. Nie wiem skąd wiedziałem, bo to było tak mało prawdopodobne. - Wie pan, chyba złapałam grypę, bardzo źle się dziś czuję. Nie wiem kiedy odbiorę zegarek, może dopiero za kilka dni. Chyba to nie przeszkadza, jeżeli tak, to postaram się wysłać kogoś – mówi. - Ale ja muszę zamknąć na jakiś czas zakład – słyszę swój głos i go nie poznaję – Mogę podrzucić go pani do domu. - Nie, nie – mówi szybko – to zbyteczne, naprawdę. - Tak będzie najlepiej – przekonuję. Po chwili wahania podaje mi adres. Jestem oszołomiony. Trzymam słuchawkę, choć już się rozłączyła, jakbym chciał zachować jeszcze jakiś nikły kontakt.
Potem biegnę do domu, kąpię się, przebieram , chodzę w kółko szukając czegoś i sam nie wiem o co mi chodzi. Obmyślam co wypada, co nie. Kwiaty? Wino? A może mieszka z kimś...ma męża, albo nadopiekuńczych rodziców, którzy nie pozwolą by ich córka...To niemożliwe, teraz musi się udać...albo już nigdy...nigdy...