Ostatnia Wigilia
OSTATNIA WIGILIA
Bim, bam, bom. Właśnie wybiła północ oznaczająca nadejście Wigilii Bożego Narodzenia. Ten dzień miał być radosny, jak żaden inny w roku. Nikt z trójosobowej rodziny Marstenów nie spodziewał się, że ta Wigilia będzie niezapomniana.
Tom, Susan i Benjamin Marstenowie mieszkali w sennym miasteczku Jerusalem Lot, z dala od innych domów, na samym końcu Nailhouse Row. Sąsiedzi uważali ich za typowych odludków: nie pokazywali się częściej, niż to było konieczne, Tom i Susan nie nawiązywali znajomości w pracy a szesnastoletni Ben nigdy nie zapraszał kolegów do siebie. Dla mieszkańców Jerusalem było niepojęte, dlaczego tak świetnie prosperująca rodzina jest taka zamknięta w sobie. Nikt nie wiedział, że do niedawna rodzina Marstenów była liczniejsza. Ben miał siostrę bliźniaczkę, Elizabeth. Dwa lata temu cała rodzina wracała z wakacji na Florydzie. Już wtedy wiedzieli, że zaczną życie w nowym miejscu i z nowymi ludźmi. Szczególnie Ellie była podekscytowana perspektywą nowej szkoły i potencjalnych koleżanek. Tom, który przed odjazdem, pomimo protestów żony, wypił kilka Martini, stracił panowanie nad kierownicą. Kochanie, jestem świetnym kierowcą, dobrze wiesz, że Martini nigdy mi nie zaszkodziło, ani nic z tych rzeczy! Nic nikomu się nie stanie, gwarantuję Ci to! Jak mógłbym nie napić się za naszą przeprowadzkę do Jerusalem? Jedyną ofiara śmiertelną była właśnie Elizabeth, którą pochowano na najbliższym cmentarzu, czyli niemalże po drugiej stronie ulicy. Nikt z mieszkańców Jerusalem’s Lot nie skojarzył nowoprzybyłej rodziny z pogrzebem czternastoletniej dziewczynki. Cała rodzina z ulgą przyjęła owy fakt, gdyż chyba nie znieśliby fałszywego współczucia. Tom i Susan byli zrozpaczeni, ale to było nic w porównaniu do tego, co czuło ich teraz jedyne dziecko. Ben był w głębokiej depresji. Bardzo kochał siostrzyczkę, która była jego najlepsza przyjaciółką, powierniczką sekretów i niezmordowanym towarzyszem dziecięcych zabaw. Żaden z członków rodziny Marstenów nigdy nie zapomniał o małej Elizabeth.
- Dalej nie mogę w to uwierzyć… kolejna Wigilia bez Ellie…- westchnęła Susan wkładając sernik do piekarnika. Ręce trzęsły się jej tak bardzo, że trafiła dopiero za drugim razem, a w dodatku przytrzasnęła sobie wskazujący palec lewej dłoni.
- Przestań już to roztrząsać! Czy chociaż przez jeden dzień możesz nie mówić o niej??!!- zdenerwował się Tom, nie odrywając wzroku od „Dziennika Jerusalem”. Znowu złe wieści, pomyślał. Jeżeli dalej będzie płakać i lamentować, poślę ją do psychoterapeuty. Ja też potwornie za nią tęsknię, nie rozumiesz tego Susan? Gdyby nie to przeklęte Martini Ellie siedziałaby teraz z Benem na górze i przekomarzaliby się jak każde normalne rodzeństwo! Tom jednak prędzej dałby się przejechać załadowaną po brzegi cysterną z benzyną niż powiedziałby to na głos, a już szczególnie przy Susan. Poprzestał na tym, że wymownie złożył gazetę i wyszedł z kuchni. Na górze, z dala od krzyków rodziców, Ben po raz kolejny rysował portret siostrzyczki. Szło mu pierwszorzędnie, był dumny z siebie jak nigdy. Nie zdawał sobie sprawy z tego, ze płakał aż do momentu, gdy pojedyncza łza upadła na kartkę, rozmazując fragment oka. Zaciekawiony przechylił ją, a jego łza spłynęła z prawego oka Ellie. Nadało to rysunkowi tak rozdzierającego serce wyrazu, jakby Ellie wołała do niego z kartki „Chodź do mnie Ben! Tu jest zimno, wilgotno i ciemno! Ben, boję się! Ben! Ben! Ben! Ja bym cię tu nie zostawiła!”. Poruszony jakimś dziwnym impulsem zerwał się z łóżka, narzucił kurtkę, zupełnie nieświadomie chowając rysunek do kieszeni i wybiegł odwiedzić swoją ukochaną bliźniaczkę.
Benjamin Marsten uważał, że cmentarz jest wyjątkowym miejscem. Zawsze, kiedy kierował swoje kroki w stronę grobu Ellie wydawało mu się, że jego miejsce jest właśnie tutaj, sześć stóp pod ziemią. Czuł na swojej skórze dziesiątki przeszywających spojrzeń, słyszał wygłodniałe zawodzenia dusz, których ciała żywi pozakopywali w dębowych więzieniach. Miejski Cmentarz na Cichym Wzgórzu ciągnął się po łagodnym zboczu, a u samego podnóża stała ogromna, ostro zakończona brama cmentarna, a na cokole stał czarny, trochę upiorny anioł trzymający krzyż. Benowi często śniło się po nocach, że ów anioł ożywa. Pogrążony we własnych myślach, podążał zupełnie nieświadomie w stronę nowego domu swojej siostry. Kiedy zobaczył już mały, biały, marmurowy grobowiec, przystanął.