ostatni przystanek
żna było wyczuć. Na wielu twarzach zagościł uśmiech, a co poniektóre dzieci przestały płakać. Spostrzegłem jednak, że nie każdy patrzy na nadciągający po torach pojazd; prawie połowa z nich zerkała w przeciwną stronę. Odwróciłem się i również tam spojrzałem. Nie miałem żadnych wątpliwości, że od strony burzowych chmur również nadjeżdża pociąg. Ten także poruszał się z dużą prędkością, lecz nie budził tak wielkich emocji, jak ten nadjeżdżający z naprzeciwka. Był czarny jak noc, a z jego komina wydobywały się ogromne kłęby smolistego dymu.
Oba składy były już tuż przed stacją, gdy ujrzałem coś, co mnie ogromnie zdziwiło - każdy z nich posiadał po dwie lokomotywy - jedną z przodu, drugą z tyłu. Pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego i długo się zastanawiałem, czy istnieje wogóle taki pociąg. Ciężko mi było cokolwiek stwierdzić, bo znałem się na tym, jak pies na gwiazdach, więc olałem całą tą sprawę. Miałem wówczas inne zmartwienia na głowie.
Obie maszyny zatrzymały się w jednym momencie, odgradzając peron od świata zewnętrznego. Przez chwilę dwa pokaźne, żelazne pojazdy - jeden zadbany i błyszczący nowością, drugi stary i zniszczony - stały w bezruchu, trzymając w napięciu oczekujących na stacji ludzi. Dałbym uciąć sobie głowę, że spośród nich wszystkich ja najbardziej byłem podenerwowany i zniecierpliwiony. W końcu miałem ku temu poważne powody - wątpię, żeby ktokolwiek oprócz mnie był wówczas uciekającym mordercą. Tak, to był chyba dość duży powód, by być niecierpliwym, nieprawdaż?
Nagle w obu pociągach otworzyły się wszystkie drzwi i z każdego wagonu wyszedł tylko jeden człowiek, stając pod nim tak, by blokować do nich wejście. Przy jednym pociągu byli to ubrani w białe garnitury osoby, sprawiające wrażenie pogodnych i miłych ludzi. Natomiast stojący pod drugim pociągiem ludzie byli ich zupełnym przeciwieństwem - ubrani byli w długie, czarne szaty, a twarze ich były pozbawione jakichkolwiek emocji; możecie mi wierzyć, że na ich widok każdemu krew zmroziłoby w żyłach. Mnie samego ciarki przebiegły od stóp do głów.
Oczekujący na peronie ludzie, nie czekając ani chwili dłużej, skierowali się do pociągu. O dziwo każdy udał się do tego lśniącego i nowego; tak też ja uczyniłem. Okazało się, że stojący przy drzwiach ludzie w białych garniturach są kimś w rodzaju bileterów, z tą różnicą, że zamiast biletów, wpuszczali do wagonów ludzi po uprzednim sprawdzeniu ich tożsamości. Poczułem wówczas szczególnie silny niepokój. Może to jest obława?, pomyślałem z trwogą. Postanowiłem jednak zachować spokój, żeby nie zwracać na siebie niczyjej uwagi. Innej możliwości nie widziałem.
Kiedy stanąłem twarzą w twarz z człowiekiem w garniturze, uśmiechnąłem się promiennie i przedstawiłem się mu. Nie bacząc na jego zezwolenie, ruszyłem do otwartych drzwi, gdy poczułem na barku silny nacisk czyjejś dłoni. Odwróciłem się i ujrzałem górującą nade mną postać w czarnym płaszczu.
- To nie twój pociąg - przemówił suchym jak chrust głosem.
O kurwa, to jednak jest obława, pomyślałem spanikowany. Na wyzutej - jak do tej pory - twarzy człowieka w czerni, pojawił się nikły uśmiech, który na pewno nie wróżył niczego dobrego.
- Gorzej - rzekł do mnie tak, jakby odpowiadał na moje pytanie. Nie wiedziałem o co mu chodzi, gdy nagle przyszło mi na myśl, że on potrafi czytać w moich myślach i aż zachciało mi się śmiać z własnej głupoty, ale nie miałem ku temu okazji - spoczywającą na moim barku dłoń zacisnął jeszcze mocniej i przez chwilę myślałem, że facet chce urwać mi rękę. Ten jednak odwrócił się i ciągnąc mnie za sobą jak szmacianą lalkę, ruszył do pociągu, z którego wysiadł. Kątem oka dostrzegłem, że nie ja jeden prowadzony jestem do ociekających czarnym smarem wagonów. Garść osób wleczona była przez - odzianych w czarne płaszcze - mężczyzn. Kilku próbowało wyrwać się im z uścisku, szarpiąc się jak zdziczałe zwierzęta prowadzone na rzeź, krzycząc przy tym wniebogłosy. Epitety - niczym chmura burzowa - zawisły w powietrz