Przerwane marzenia
Rozdział 1
Bartłomiej Twardy, prawie pół wieku spędził w kuźni. Był kowalem, a zawód odziedziczył po dziadku i pradziadku. Jednak, kiedy konie zastąpiono maszynami, kowalstwo w szybkim tempie zanikło. Dzisiaj mało, kto pamięta buchający ogień, kłucie młotem i tryskające spod niego iskry. Natomiast dla Bartłomieja, pozostały wspomnienia, które przy każdej nadarzonej okazji bardzo chętnie opowiadał. Bartłomieja nie tylko interesowała praca w kuźni, miał jeszcze wiele innych zainteresowań. Znał się na roli, lubił powędkować, potrafił wystrugać meble i nade wszystko uwielbiał kuchnię. Kiedy tylko upadły kuźnie, wziął się za gotowanie i nieźle na tym zarabiał. We wiosce, w której mieszkał od urodzenia, każdemu było wiadomo, że Bartłomiej to dobry kucharz. Ludzie zamawiali go do szykowania hucznych wesel, komunii, chrzcin oraz wszelkich imprez. Prawdę mówiąc, nikt nie przeszedł obok jego chałupy, żeby nie wciągnąć nosem kuchenne zapachy. Nawet ksiądz w sutannie, kiedy szybkim krokiem szedł przez wieś, przystanąć zastukał w szybę i spytał: ’’Co pichcicie Bartłomieju? Pyry z gzikiem dobrodzieju’’*- odpowiadał bez zająknięcia. Poza tym Bartłomiej był człowiekiem uczciwym, wyrozumiałym, nikomu źle nie życzył i kromką chleba by się podzielił. Jego jedynym zmartwieniem było, że nie miał syna. Fakt, że spłodził dwie córki, ale to nie to samo, co następca rodu – tłumaczył sobie w myślach. Starsza córka nie wyszła za mąż, młodsza też się zbytnio do małżeństwa nie garnęła. Gdy w końcu zrozumiała, że nie ma widoku, żeby przyjechał książę na czarnym rumaku, więc wyszła za elektryka, chłopaka z sąsiedztwa. W sercu Bartłomieja znowuż rozkwitła iskierka nadziei, nie miał syna, a nuż doczeka się wnuka. Chociaż już pogodził się z myślą, że właśnie on jest ostatnim potomkiem i na nim się zamyka ród Twardych. Jednak snuł marzenia, że w końcu los się do niego uśmiechnie i obdarzy go wnukiem. Jednak nic z tego nie wyszło, urodziła się Marysia, która była jedyną wnuczką i oczkiem w głowie dziadka. Rosła, jak na drożdżach. Kiedy się zdarzyło, że narozrabiała, wtedy z miną niewiniątka siadała przy dziadku i prosiła żeby jej opowiedział o kuźni.
Ale tak było do czasu. Marysia wyrosła na śliczną pannę, dziadkowi też przybyło kilka latek. Któregoś ranka zajrzała do pokoju dziadka i spytała czy zjedzą wspólnie śniadanie. Przytaknął oczami. Po chwili weszła z dwoma kubkami gorącego mleka oraz maślanymi bułeczkami. Dziadek spojrzał na nią pytająco. Znając dobrze swoją wnuczkę, nie widział żeby kiedykolwiek piła mleko.
- Wiesz dziadku, jestem w ciąży i urodzę ci prawnuka – powiedziała wprost. Dziadkowi o mało nie wypadła sztuczna szczęka. – Wygląda, że się nie cieszysz na prawnuka – burknęła, udając nadąsanie.
- Czy wobec ciebie powinienem skakać do sufitu? Sądzę, że twoja mama, też tego nie zrobiła? A może jeszcze o niczym nie wie?
- Powiedziałam mamie, ale ona boi się tobie o tym powiedzieć.
- Słusznie, bo każda normalna córka powinna się ojca bać. Jednak jestem zdania, że ty nie powinnaś zawracać sobie głowy pieluchami. Przecież ukończyłaś dopiero dziewiętnaście lat. Swoją drogą, nie ma złego, co by na dobre nie wyszło, a nuż będzie prawnuk – powiedział wesoło, zacierając dłonie.
- Nie zawiodę cię dziadku, doczekasz się upragnionego prawnuka i będziesz się cieszył z jego narodzin, jeszcze bardziej, jak niegdyś cieszyłeś się z moich – powiedziała przekonywająco i ucałowała oba policzki dziadka.
Tak jak zapewniła dziadka, tak się stało. Po dziewięciu miesiącach, przyszło na świat dziecię. Dziadek drżącymi dłońmi rozwinął kocyk: ’’Jest mały chłopyś z kitką pomiędzy nóżkami’’! – krzyknął radośnie, a kiedy mu oznajmiono, że chłopca nazwano Bartłomiejem, wtedy głośno się rozpłakał. I tak, dopiero u schyłku swojego życia, Bartłomiej Twardy doczekał się w swojej rodzinie mężczyzny. Wprawdzie nie nacieszył się zbytnio prawnukiem, gdy zmarł, chłopiec miał dziesięć lat. Jednak przez ten okres nauczył go miłości, uczciwości oraz umiejętności kulinarnych.