Ostatni jednorożec
Minęło trochę czasu nim się wszystko ustatkowało. Wizyty u psychologa się już skończyły a ja od dwóch lat nie śnię już o jednorożcach. Przeniosłem się do innej szkoły i jest naprawdę lepiej. Nawet zapomniałem jak było kiedyś. Ludzie w nowej szkole są super. Koledzy. I koleżanki…
Najbardziej skumplowałem się z taką Majką. Mieszkała niedaleko mnie. Zrezygnowaliśmy z jeżdżenia autobusem na rzecz częstych spacerów do szkoły. Była moim najlepszym przyjacielem. Raz uciekliśmy razem z lekcji i pobiegliśmy do parku. Kupiliśmy sobie lody, rozmawialiśmy, śmialiśmy się i w ogóle. W ten dzień poczułem, że jest jakoś inaczej, że ona jest inna. A może to ja się inaczej na nią patrzyłem. Była taka śliczna. Gdy siedzieliśmy bez słowa na ławce i wpatrywaliśmy się w zachodzące słońce. Odezwałem się, choć nie wiem, dlaczego. Nie panowałem nad sobą. Jak bym stał obok i patrzył na siebie.
- Wiesz. Mógłbym powiedzieć ci wszystko. – Nic więcej nie dodałem. Oczekiwałem odpowiedzi, choć nie wiedziałem, dlaczego.
- Ja też Natanie. – Przerwała na chwilę spojrzała mi prosto w oczy i uśmiechnęła – Zdradzę ci mój największy sekret pod warunkiem, że ty mi powiesz swój– nie przestawała patrzeć mi się wprost w oczy. Czułem się jak zahipnotyzowany.
- Dobrze, ale jutro – przestraszyłem się. To wszystko ze strachu.
- Byle do jutra – Pomyślałem
Tamtej nocy znów śniłem o tym, że jestem jednorożcem.
Przypomniałem sobie jak to jest biegać po soczystej zieleni i ścigać się…, Ale w tym śnie nie było już innych jednorożców. Zostałem tylko ja. Jedyny jednorożec. Biegałem po bezkresnej łące, która nie miała już kwiatów. Na horyzoncie słońce chyliło się ku zachodowi, a ja wciąż biegłem samotnie ku bezkresowi nie wiedząc, dokąd pędzę. Dotarłem na skraj urwiska. Tam dostrzegłem ślady krwi. Prowadziły one wąską ścieżką aż na samo dno kanionu. Polizałem delikatnie ciepłą jeszcze kałużę szkarłatnej krwi i przeszyło mnie wtedy tyle uczuć, tyle obrazów. Zobaczyłem te twarze, które w szkole śmiały się wytykając mnie palcami, przypomniałem sobie szepczące głosy na korytarzach i pogardliwe spojrzenia na stołówce. Gdy dochodziłem do końca ścieżki przez moje nozdrza wdzierał się gęsty odór lepkiej słodyczy. Przez mgłę wyłaniały się sterty dziwnych stworzeń, lecz kiedy podszedłem bliżej zrozumiałem, że to jednorożce. Odwróciłem się szybko by nie musieć oglądać tego widoku, ale gdy uczyniłem ten szybki gest znalazłem się na cmentarzysku gdzie były już same kości jednorożców, cale szkielety. W pół zgniłe, świeżo obdarte ze skóry i całkiem łyse kości pokryte jedynie szkarłatną krwią. Jedna czaszka miała jeszcze żywe oczy, one się na mnie patrzyły, patrzyły się wprost na mnie…