Ostatni dołek

Autor: renhoelder
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

zdenerwować. Kwiaty jednak mówiły, że mam się ich trzymać, a razem jakoś to przetrwamy. Kiedy świst w uszach osłabł, 
usłyszałem, jak ktoś lub coś łamie trawy. Cokolwiek to było, wiedziałem, że się do mnie zbliża. Leżąc na brzuchu, cały wśród błękitnych przyjaciół, podniosłem głowę. Chciałem przyjrzeć się przybyszowi, bo w głębi bolącego serca wyczuwałem koniec tej męki. Słońce nie pozwoliło mi jednak rozpoznać zwiewnego kształtu, który był coraz bliżej. Kwiaty, zupełnie, jakby pragnęły mnie przy sobie zatrzymać, desperacko pachniały coraz donośniej. Wiele bym dał, żeby zebrać siły i uciec. Uciec w słodkie zapomnienie, jak najdalej. Postać przycupnęła nieopodal. Cała emanowała cierpliwością i miłością. Jednak główna nuta wyczuwalna od niej była bezbrzeżną rozpaczą. Postać, widziana pod światło, wyciągnęła rękę. Wezwała mnie po imieniu. 

* * * 

Zapadłam w sen, w którym otaczała mnie rozległa łąka. Słońce stało w zenicie, kłując moje oczy. Szłam i szłam przed siebie. Tak bardzo chciałabym wierzyć, że w końcu się spotkamy. Wszystko jedno, gdzie. Oby razem. Mogłabym nawet zrezygnować z dotychczasowego życia, oby tylko cię odnaleźć. Łąka zdawała się nie mieć końca. Gdy tylko słonecznym szpilkom prawie udało się zasiać w moim sercu zwątpienie, wtedy go ujrzałam. Leżał wprost przede mną. Nie wyglądał w ogóle jak mężczyzna, którego zapamiętałam. Jak ten, który właśnie walczy o życie. Boże, co on musiał przejść. Uklękłam obok niego. Julianie, Julianie, zbudź się! Błagałam. Sądziłam, że to mimo wszystko tylko sen, że jak go zawołam, to obudzimy się oboje; jeszcze się kiedyś razem zaśmiejemy. Jeszcze razem pójdziemy do sadu i będziemy kąpać się w jesiennej czerwieni. Tak, jak robiliśmy przed wypadkiem. On jednak topniał w moich oczach, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Tak bardzo opętana jaźń broniła się przed powrotem. Poczułam strach. To nie twoja wina, że mnie nie poznajesz. Choć tak bardzo cię kocham, widzę, że muszę stąd odejść. To nie ja jestem Chodzącym Po Snach. Nawet słońce i trawa wokół dają mi do zrozumienia, jak bardzo jestem obca. Zawróciłam i rzuciłam się biegiem, roniąc po drodze największe łzy na świecie. 

* * * 

Jej sylwetka robiła się coraz mniejsza aż w końcu zniknęła całkiem. Przez cały czas ściskałem w dłoni świstek papieru. Pewnie zdążyły już pojawić się na nim nowe instrukcje. Teraz jednak byłem zajęty podziwianiem przepięknej tęczy, która wyrosła przede mną. Znaczyła ona trasę cudownej kobiety, której tak się bałem. Kogoś mi przypominała, lecz będąc tutaj długo, nauczyłem się niczemu nie wierzyć. Im coś jest piękniejsze, tym większy ból wywołuje. 

* * * 

-Nie! Nie możecie tego zrobić! Nieeeee!!! 
-Dajcie jej coś na uspokojenie. 
-Pani Klaro! Proszę się uspokoić! Rozumiem pani ból, ale to już nie ma sensu. Niech pani sama spojrzy. Każda próba tylko go osłabia. Już dawno od nas odszedł. Nastąpiła śmierć pnia mózgu. 
- Wy nic nie rozumiecie! Nie widzieliście, co on robi, nie byliście ze mną na tej piekielnej łące. Julian potrzebuje pomocy. Dajcie mi czas. Sprowadzę kogoś silniejszego ode mnie. Pomoże nam. Błagam… 
- No już dobrze, dobrze, uspokój się, dziecinko. 
Tak oto utonęłam w cierpliwych ramionach Dużej Berty. 
-Rozmawialiśmy z matką pacjenta. Jego samolot ląduje za pół godziny. To do niej będzie należała ostateczna decyzja… 
-NIEEE! 
Zaczęłam się wyrywać. 
-Znam tę wiedźmę! Jest groźniejsza, niż możecie sobie wyobrazić! Wpuśćcie mnie do niego! Teraaaz! 
Biedna Duża Berta, musiałam ją chyba pogryźć, bo chciałam się wydostać. Nie wi

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
renhoelder
Użytkownik - renhoelder

O sobie samym: MAMUSIU TYLE RAZY CI MOWILEM, NIE WCHODZ NA MOJE KONTO I MI NIE OCENIAJ DLA JAJ Z MOJEGO, BO WSTYD! ZALOZ SOBIE WLASNE
Ostatnio widziany: 2011-05-11 02:20:25