Opowieści z Przeklętej Doliny: Ucięta Mowa - część IX
ędzy grobami. Mothman wiedział, że będzie musiał sprawdzić wszystkie mogiły nim znajdzie interesujący go grób. Cmentarz imponował mu wielkością i detektyw przygotował się na kilkugodzinne poszukiwania. Zaczął od grobów znajdujących się wokół, gdzieniegdzie pękającego i rozsypującego się już ogrodzenia. Następnie spoglądał na groby, krzyże i figury przedstawiające anielskie postacie ale na żadnym z nich nie znalazł szukanego imienia i nazwiska. Stopniowo zbliżał się ku środkowi cmentarza mijając poniszczone, popękane i zdewastowane groby, i obawiał się, że jego poszukiwania okażą się daremne, gdy, przeciskając się pomiędzy sięgającymi mu aż do piersi grobowcami, i odsuwając dłonią zroszone liście topoli rosnącej między nimi dostrzegł coś, co wyraźnie przykuło jego uwagę. Po prawej stronie ścieżki znajdował się mały, zupełnie niewidoczny wśród gałęzi grobowiec. Mothman zapewne nie zwróciłby na niego uwagi, tym bardziej, że napis na nim był mało czytelny. Ale na płycie nagrobnej siedział czarny kot, który kilka godzin wcześnie uciekł detektywowi spod buta, i wpatrywał się w niego prowokująco. Mothman podszedł powoli do grobu. Gdy stanął tuż przed nim, kot zamiauczał jakby chciał mu coś powiedzieć i czmychnął z płyty. John, nie zastanawiając się nad tym co robi, machinalnie pochylił się nad grobem. Nie zważając na szkło, dłonią zepchnął na ziemię potłuczone znicze i zwiędłe kwiaty. Jego oczom ukazał się zalany miejscami napis. Paznokciami zdrapał parafinę i przeczytał: Julie James. Znalazł tą, której szukał. - To święte miejsce. Bez pozwolenia nie wolno tu wchodzić. Drgnął słysząc te słowa. Nie spodziewał się, że ktoś go śledzi. Odwrócił się i ujrzał, stojącego przed sobą i rzucającemu mu złowrogie spojrzenia, mężczyznę. Patrząc na niego detektyw poznał, że takich ludzi miała na myśli Lady M. mówiąc o strażnikach. Zacięta twarz i zimne oczy świadczyły o charakterze tego człowieka, dla którego nic się nie liczyło oprócz służby. Tylko, że Mothman nie bardzo wiedział komu ten człowiek służył. - Jestem tu w celach służbowych - odparł i sięgnął do kieszeni uniformu po dokumenty. Strażnik nic się nie odezwał, tylko zmarszczył szpakowate brwi i przyglądał mu się badawczo. Mothman wyjął legitymację i podał mężczyźnie mówiąc: - Prowadzę dochodzenie w sprawie zaginięć i zabójstw młodych kobiet. Guardian albo go nie słuchał, albo bardzo dobrze udawał. W milczeniu przeglądał książeczkę legitymizacyjną. Wyraźnie zwęziły mu się oczy gdy zobaczył nazwisko i zawód Mothmana. Nie uszło to uwagi detektywa, który postanowił podążać dalej obraną ścieżką. - I chciałbym obejrzeć zwłoki Julie James. Strażnik drgnął i spojrzał groźnie na Mothmana. Z oczu biły mu błyskawice. Detektyw jednak wytrzymał jego spojrzenie. - Dzisiaj to niemożliwe, Panie Detektywie - powiedział ironicznie i podkreślając ostatnie wyrazy. Z niechęcią oddał mu legitymację. Mothman nie odpowiedział, schował dokument i skierował się ku bramie cmentarza. Czuł jednak odprowadzający go wzrok strażnika. Na pożegnanie usłyszał jeszcze słowa: - Śledztwo może niczego nie wykazać. A jeśli wykaże to tym gorzej. Gdy Mothman obrócił się, ujrzał tylko oddalającego się człowieka. W promieniach słońca, ledwo przebijającego mgłę dostrzegł znajomy symbol, wyszyty na plecach munduru strażnika. Była to prosta, gruba kreska, od której, po prawej stronie, ukośnie skierowane w dół, i symetrycznie odchodziły dwie linie równej długości, tworząc jakby pół dłuższej strzałki, i leżącej na niej pół krótszej. Widział go wśród krwistych znaków, znajdujących się na stronicach "Autobiografii" Mary Mothman. Sprawdzi to po powrocie do domu. "Tu znajdziesz schronienie. Tu będziesz bezpieczna" - kołatały jej w głowie słowa tajemniczej wybawicielki. I tak właśnie było. Siedziała w specjalnym pokoju, Pokoju Zagubionych Dusz - jak go nazywały opiekujące się nią zakonnice. Klasztor St. Mary wydawał się być najspokojniejszym miejscem na świecie. Nikki kontemplowała jego piękno. Ni