Opowieści z Przeklętej Doliny: Ucięta Mowa - część IV
o ma zrobić. Tylki dla uspokojenia własnego sumienia podniósł książkę leżącą na najbliższej półce. Spojrzał na tytuł: "Zapomniane Symbole i Rytuały w Magii". Nazwiska autora nie był już w stanie odczytać. Odłożył ją na miejsce i dopiero teraz dostrzegł postrzępioną kartkę. Jej róg ledwo był widoczny z pod wiekowej okładki. Szybko rozłożył kartkę i podszedł z nią bliżej światła. Stanął pod samym żyrandolem. Na kartce były napisane tylko cztery słowa. Bez trudu rozpoznał pismo Nikki. Te cztery słowa wystarczyły, żeby kropelki potu wystąpiły mu na czoło i cały pobladł ze strachu. W jednej chwili stracił resztkę siły i ciężko opadł na krzesło. Kartkę położył na biurku i przyglądał się jej otępiały. Blask świec bijący z żyrandola tylko podkreślał, jakby patrzące na niego ironicznie litery. Przeczytał jeszcze raz wiadomość od Nikki. - Jestem w Przeklętej Dolinie. - "Czy to możliwe, żeby pojechała sama? Ale jak? Kiedy? Musiała się wymknąć jak był zaprzątnięty rozmową z Hrabią. Ale przecież trwało to bardzo krótko. A może ta biblioteka ma jakieś drugie drzwi, o których nic nie wiedział. Ale skąd wiedziała gdzie jest ta dolina i jak się do niej dostać? To pewnie sprawka tego Cagliostra. Nikki na pewno jest już w drodze a ja muszę się dowiedzieć z kim mam do czynienia". Zapiął płaszcz, schował książkę, żeby nikt jej nie widział i wybiegł z budynku. Nawet nie pogasił świateł ani nie zamknął drzwi - najwyżej zawistni ludzie puszczą bibliotekę z domem. Teraz najważniejsze było życie Nikki. Wiedział co ma robić. Słońce wolno wychodziło z za chmur. Może chociaż troszkę ogrzeje świat. John podszedł do rozmawiającego z kimś nieopodal jakiegoś woźnicy. - Ma Pan teraz wolny Kurs? Tamten spojrzał na niego groźnie. Nie był zadowolony, że ktoś mu przerywa opowiadanie plotek. - Mam. - Odparł sucho i ponownie zwrócił się do swego rozmówcy. - Niech mnie Pan zawiezie na Guardian Street. - Panie... - Zaczął grubiańsko woźnica. - Mothman. - To jedno słowo wystarczyło, żeby zmienił swój stosunek do Johna. Widocznie skojarzył fakty: miasto, ulicę i nazwisko. Mógł nie rozpoznać Johna, szczególnie, że teraz wyglądał jak żebrak a nie jak szanujący się stróż prawa - zresztą zawsze uchodził za ekscentryka. Przyzwyczaił się do tego. Nawet był zadowolony, że wyróżniał się jakoś z tłumu. Nie oglądając się dłużej na woźnicę, wskoczył na zydel furmanki. Nie musiał długo czekać. Nim się obejrzał skonfundowany woźnica szybko pożegnał się ze swoim rozmówcą i energicznie chwycił lejce. Siadł przed Johnem i z miejsca ruszyli galopem. Woźnica próbował się wytłumaczyć przed Johnem ze swojego zachowania ale ten słyszał tylko co któreś jego słowo. Zrozumiał, że tamten jest nowy w mieście i, że tylko dorabia jako woźnica. Tak naprawdę jest lekarzem i ma własną praktykę. Reszty nie dosłyszał ale nie pytał bo już dotarli do miejsca podróży. John zeskoczył lekko z wozu i poślizgnął się na zamarzniętej kałuży ale utrzymał równowagę. - Ile płacę? - Zapytał sięgając do kieszeni płasza. - Nic. - Woźnica uśmiechnął się przyjaźnie. - Ale ja nie jestem żebrakiem. - Wiem. Powiedzmy, że jest Pan moim honorowym klientem. Jeśli mi Pan zapłaci, będę czuł się zobowiązany osobiście zwrócić Panu pieniądze. John wyjął z kieszeni ile uznał za stosowne i wręczył pieniądze woźnicy. - Wspominał Pan, że jest lekarzem. To na praktykę. Woźnica chciał coś powiedzieć ale John machnął tylko ręką i dodał: - Poza tym Pańska wiedza medyczna może mi się kiedyś przydać. Odwrócił się i zaczął wchodzić po krętych schodach do budynku. Usłyszał za sobą oddalający się chrzęst końskich kopyt na śniegu. Pokonał kilkanaście schodów i znalazł się na wysokości drugiego piętra budynku. Zawsze wchodził do swojego biura tylnym wyjściem - omijał w ten sposób liczne korytarze, biura zazdrosnych pracowników i docinki i zaczepki ze strony współpracowników. Cenił sobie swój czas. Przekręcił klucz w zamku i wszedł do środka. Cicho zamknął za sobą drzwi - nie chciał, żeby ktoś wiedział, że jest w prac