Opowieści z Hellsound. Bratnie dusze cz2
- Balerine, nie wygłupiaj się, przecież słyszysz, że to ja.
- Skąd mam wiedzieć, że on nie nauczył się naśladować twojego głosu?! Albo, że nie stoi za tobą mierząc z pistoletu?!
Dłuższą chwilę trwała cisza, nim zaczęły trzeszczeć otwierane po kolei zamki i Balerine lękliwie wyjrzała przez szparę w drzwiach. Mężczyzna uśmiechnął się z wymuszoną czułością.
- Widzisz? To ja.
Szczęknął ostatni łańcuch i wpuściła go do środka, natychmiast zamykając powrotem wszystkie zamki. Mężczyzna starał się wciąż delikatnie uśmiechać, wchodząc do kuchni i bez komentarza mijając zastawione meblami drzwi do innych pokoi. Nie miał wątpliwości: jego kochanka w końcu zwariowała.
Okno w kuchni oklejone zostało papierem i zastawione szafką. Aż dziwne, skąd ta drobna kobieta wzięła tyle sił, by poprzestawiać te wszystkie meble. W kącie leżały złożone jej ubrania i kobiece drobiazgi.
Usiadła przy stole, wielkimi oczami wpatrując się w szafkę.
- Kochana... - zaczął delikatnie, chociaż i tak podskoczyła. - Uważam, że jednak powinnaś odwiedzić doktora Waldena.
- Ja nie zwariowałam! - pisnęła. - On przyjdzie, ja wiem, po to wstał z grobu, żeby mnie zabić! Zemści się!
Zaczęła przechadzać się po kuchni, obgryzając paznokcie.
- Przeklęte zwierzę, nie potrafi zrozumieć, że nie mogłam wychowywać takiego dziwadła? Przecież to mi na rękach zamieniało się w jakiegoś kota! - otrzepała ręce, jakby ta sytuacja miała miejsce chwilę temu. Teraz wygląda jak dorosły, jedną ręką złamie mi kark. A może zrobi to kłami? -wzdrygnęła się.
Mężczyzna siedzący przy stole nie wykazywał zainteresowania jej słowami, jakby słyszał je wiele razy. Albo - jakby mało go interesowała osoba rozmówcy
- On czatuje tu wieczorami, prawie czuję, jak patrzy w moje okna! - nagle pochyliła się przed mężczyzną. - Wyjedźmy stąd!
- Myślisz, że wyjazd uratuje cię przed własną głową?
- Mówiłam, że nie zwariowałam! - uderzyła pięściami w stół. - A gówniarz nie wyjedzie z Hellsound, pewnie nie zna świata poza stolicą.
Podniósł się z krzesła, patrząc na nią znacząco.
- Świetnie. Wrócimy do tej rozmowy później. A teraz, jako twój kierownik, żądam, abyś przyszła do pracy. Inaczej zostaniesz zwolniona, a tego żadne z nas by nie chciało.
Wyprowadzenie spanikowanej Balerine na ulicę mogło się wydawać sprawą karkołomną, lecz używając wszystkich swych zdolności udało mu się tego dokonać. Nawet, jeśli trochę to trwało...
- Co wy tacy milczący dzisiaj? - zapytał ojciec Sigela, przysiadając przez chwilę na schodach obok nich.
Oboje młodzi podnieśli na niego wzrok. Zauważył, że końce palców ich dłoni, leżących na stopniach, stykały się.
- Dobrze, będę szczery, że spodziewałem się tego od początku. I zawsze możecie przyjść, jeśli będziecie potrzebowali pomocy. - powiedział.
Wrócił za bar, odprowadzany spojrzeniem Mise.
- Inni też się domyślą, że wykorzystując ciebie dojdą do mnie. Mówiłem ci, Marko może ukryć nas oboje.
Przesunęła wzrokiem po zadymionym pomieszczeniu. Oblizała wargi.
- Mówiłeś, że ojca też będą w stanie ochronić. Zostanę tutaj, spróbuję się jakoś ustawić.
Wyciągnął rękę dalej, by mocniej uścisnąć jej dłoń. Nie spojrzał przy tym na nią i chwilę później poszedł na piętro. Mise także wstała, weszła za bar i nalała do dwóch szklanek solidną porcję whiskey. Odłożyła butelkę na miejsce i położyła szklanki na ladzie - tuż przed gotowym do wyjścia Sigelem.
- Jesteś pewien, że dziś? - zapytała.
- Dziś wyszła z mieszkania. Teraz albo nigdy. - popatrzył jej głęboko w oczy i wypił zawartość szklanki jednym łykiem. - Idź na skrzyżowanie Szkarłatnej i Liliowej. Tam będą czekać, schowasz się chociaż na kilka godzin.