Opowieści podróżnika. Rozdział drugi. Śpiewy na moście.
- Trzeba było o tym pomyśleć zanim się nachlałeś!
Uderzyła go wałkiem z taką siła, że ten spadł ze schodów. Drzwi zamknęły się z trzaskiem. Biedny pijak. Podszedłem do niego żeby pomóc mu wstać. Odór potu i alkoholu jaki od niego bił w połączeniu ze smrodem tej ulicy sprawiały że chciało mi się wymiotować, ale nie dałem tego po sobie poznać.
- Dziękuję ci. - Wymamrotał pijak.
- Nie ma za co. Skąd idzieś? - Udzielił mi bezsensownej odpowiedzi.
- Ledwo chodzę.
- Słabyś?
- I jak jeszcze. Ja nigdy zbytnio się nie pieszczę, ale mi dokucza ból głowy okrutny.
- Pewnieś wczoraj był wesół, dlategoś dziś smutny. Przejdzie ból. Powiedz mi, proszę, jak to było?
- Oj, niemiło, mój bracie! Oby przepadł ten, co to wymyślił. Jak było, opowiem. Upiłem się przedwczoraj, dla imienin żony. Dzień ten musiał być obchodzony uroczyście. Żona chciała zaprosić sąsiada, a że wina mieliśmy dosyć, i że dobre było, zrobiliśmy to. Trwała uczta do świtu. W południe się obudziłem, ciążyła głowa jak ołów, krztusiłem się. Helga radziła wodę, lecz to napój mdlący. Jakoś koło apteczki przeszedłem niechcący. Koniak mi zapachniał, trochę nie zawadzi. Napiłem się więc. Przecie kaca klinem się leczy. Wtem dwóch gości przybyło, jakże nie poczęstować, gdy kto w dom przychodzi? Jak częstować, a nie pić? I to się nie godzi. Więc ja znowu do wódki. Dobra jest na żołądek. Jakoż w punkcie zdrowy. Ustały nudności i ból głowy. Zdrów i wesół wychodzę z moimi kompany. Struan, co się bardzo niestrawności bał, trochę wina radził. Kieliszek jeden nie zawadzi. Przestałem na takowe prawdy oczywiste. Gadamy o wszystkim i o niczym, a butelka nieznacznie jakoś się wysusza. Przyszła druga. Potem trzecia, czwarta i piąta. Zaniśmy postrzegli, poszła szósta i siódma, za nimi dziesiąta. Naówczas, gdy nas miłość ojczyzny zaprząta, Tod, przypomniał zachodnie klęski. Nuż w płacz nad królem naszym. "Król był zwycięski!" - Krzyczy Struan. "Nieprawda!" - Tod płacze. Ja ich chciałem pogodzić i rzeczy tłumaczę, ale pan Struan mi przymówił: "Zamknij się i słuchaj" - mi rzecze. "Nauczę cię rozumu, człowiecze". On do mnie, ja do niego, Tod do nas. Nie wiem jak to się skończyło, ale wiem żem dostał w łeb butelką. Oby w piekło przepadło obrzydłe pijaństwo!
- Dobrze mówisz. - Pijak chciał gdzieś pójść.
No tak, gdzie indziej mógłby iść? Kiedy tak patrzyłem jak próbuje utrzymać pion rozmyślałem nad tym jak słaby jest czasem człowiek wobec nałogu. Otrząsnąłem się, po czym zawołałem do niego.
- Gdzież idzieś?
- Napić się.
- To chyba nie najlepszy pomysł. Jak masz na imię?
- Monahan.
- Ja jestem Evan. Stać cię na to picie?
- Niby nie, ale w mojej sytuacji też byś pił.
- Jaki jest twój problem.
- Na moście nad miejską rzeką straszy duch. To była moja córka, rzuciła się z niego.
- Przykro mi.
- To była tragedia, owszem, ale najgorsze przed nami. Wszyscy myślą że ja ją zabiłem i dlatego straszy. To nieprawda.
- Oczywiście, żeby dusza została na tym świecie potrzeba pomocy nekromanty albo naprawdę ciężkiego życia. Zabójstwo z rąk ojca to trochę za mało. Chyba że o czymś nie wiem?
- Wie pan o wszystkim. Co mam zrobić? Modlić się? Uciekać?
- Nic. Ja ci pomogę.
- Naprawdę? Zapłacę panu ile pan chce!
- Ile chcę? Nie masz tylu pieniędzy.
- Może nie mam pieniędzy, ale mam zaklętą sakiewkę w której nigdy nie kończą się monety. Niestety, żeby jej używać trzeba znać magię. - Sądząc po twarzy Monahana, wierzył że to prawda.
- Jeśli włożysz do niej sto leonori, to wchodzę w to.