Opowieść Rinoi - Wschód, cz I
Słyszałam jak poszeptują między sobą.
- Takie ..... (tak, tu przemilczę kwestię, bo ładną wiązaczkę puścił. Nie warto przytaczać... Albo choćby próbować sobie przypomnieć, co on takiego nazmyślał.) nie powinny chodzić nawet do szkoły. A co dopiero technikum! Idź na ulicę!
Śmiech... I to mnie dobiło. Nie jego wyzywki, bo to znosiłam niemal dzień w dzień... Ale teraz słyszała to cała klasa i kilkanaście osób będących "za" tym człowiekiem nagle buchnęło śmiechem. Zacisnęłam pięści, schowałam kartkę i ołówek. Akurat wychowawczyni wróciła...
- Co się dzieje? - zapytała, niemal jak zwykle prawie krzycząc. Drżałam ponoć na całym ciele, aczkolwiek nic nie czułam. Potem po prostu powiedziała mi to Klaudia...
- Mogę wyjść? - Zapytałam, nawet nie podnosząc głowy. Czułam na policzkach, jak łzy mi się cisną na powieki.
- Niech pani ją puści... - wstawiła się za mną Klaudia.
Wiedziałam, ze mnie wypuści, więc nawet nie poczekałam na odpowiedź, zerwałam się z ławki, zabrałam plecak i wybiegłam z szatni. Za nią jest schowek na piłki i mała wnęka w ścianie... Tam położyłam plecak i aktualnie nie widziana przez monitoring szkolny zaczęłam prawą ręką łomotać w ścianę. Potem już nawet nie czułam bólu... Po prostu siłowałam się z czymś, co dawało mi ulgę i było nieustępliwe. Ściana raz po raz przyjmowała ciosy. Nie skarżyła się. Przynajmniej ona jedna. Całkiem zapłakana przed dzwonkiem się stamtąd zerwałam, pobiegłam pod salę 12, zapukałam... Otworzyłam...
- Mogę.... Poprosić Wiolkę... Na chwilę? - nie wypadło to zbyt przekonująco... A może przez łzy aż nazbyt? Bo nauczyciel ją puścił...
- Hej, co jest? - zapytała, otaczając mnie ramieniem. Milczałam dobrą chwilę, nim opowiedziałam jej, co się stało.
Do tej pory rękę zdążyłam owinąć chustą, którą miałam wcześniej na szyi. Griever dyndał smutno, okręcając się na łańcuszku wokół własnej osi, tak byłam pochylona... Gdy Emma (tak nazywaliśmy też Wiolkę) zauważyła, że syknęłam nieco z bólu i zwinęłam się, osłaniając prawą rękę, natychmiast zerwała mi chustkę.
Ręka była całkiem napuchnięta, czerwona. Na dwóch kostkach miałam zdartą skórę.
- Aż tak cię zabolało... - To było bardziej stwierdzenie, niż pytanie. Zaprowadziła mnie do wuefistów... Teraz to juz było mi wszystko jedno, więc dałam się zaprowadzić.
Z tego, co pamiętam... Bo potem niewiele pamiętam, jakbym chciała psychicznie odpocząć i wyłączyłam się totalnie... Ale z tego, co pamiętam, to wychowawczyni nie było w pobliżu. Jeden z wuefistów stwierdził, że jeszcze dwa, góra trzy uderzenia i mogłabym mieć niezłe problemy z poruszaniem palcami. Mogła pęknąć kostka albo ścięgna... Czyli nieciekawie. Ale opatrzyli mi to solidnie. Spytali, o co chodzi, ale nie odpowiadałam.
Zwolnili mnie do domu, zawołali Drake'a (kolejny kolega z klasy, ale ten był w porządku. Pozdrowienia, Drake, o ile w ogóle kiedykolwiek na to trafisz) by odwiózł mnie. No i to zrobił... Cóż... Dobry z niego chłopak i tyle.
Następnego dnia już wszystko było w porządku. Bynajmniej częściowo doszłam do siebie. Tamten, co mnie zwyzywał, musiał dostać niezłej reprymendy, bo nie odezwał się do mnie przez bity miesiąc... Miesiąc błogiego spokoju.
Taka sytuacja już się nie powtórzyła do końca technikum... Chyba, że by liczyć część drugą...