Opowiadania z lumpeksu
oraj się przypętał, a już mnie kocha. Dobrze, że chociaż on jeden. – O matce jak zwykle zapomniałeś. Życie ci poświęcam, a ty mizdrzysz się do psa. No dobrze, ja też go polubiłam. Aż chce mi się wyjść na ulicę, mam trochę ruchu. Zostanie u nas? Angel zostaniesz? Głupio gadam, ale co tam. Jedz, synu. Pójdziesz potem do klubu? Wczoraj nie byłeś. – Tak. Dzisiaj pójdę. Jak możesz, to wyjdź z psem. Będę go zabierać do pracy, to nie będziesz go musiała w dzień wyprowadzać, ale wieczorem, jeśli możesz, to będzie okej. * Szedł dobrze znaną trasą do klubu, a raczej baru, bo tutejsza społeczność nie potrafiła stworzyć grupy o wspólnych zainteresowaniach czy poglądach. Młodzi nie mieli żadnych przemyśleń. Ważne było dziś, a jutro o tyle, o ile przyniesie jakiś zarobek, by można go przepuścić w barze lub na dziewczyny. Koło się zamykało. W dole ulicy było parę opuszczonych domów, w jednym z nich już kilka razy zauważył uchylone drzwi. Brudne, potłuczone szyby i wyszczerbione gzymsy, odpadająca farba to stałe elementy dekoracyjne tych niepopularnych dzielnic. Czasem na schodach siedziały grupki młodych ludzi z poobijanymi deskorolkami, w szerokich spodniach i czapkach założonych daszkiem do tyłu. Kiedy przejeżdżał patrol policji, milkli i jednoczesnym, synchronicznym poruszeniem głowy podkreślali ruch samochodu. – Hej! Anthony! Poczekaj, idziesz do klubu? – zawołała ruda dziewczyna ubrana na czarno. Jej skórzana ramoneska była dodatkowo ozdobiona ćwiekami. Także w nosie i na dolnej wardze świeciły się kolczyki. – Coś cię dawno nie widziałam. – A chciałaś zobaczyć? – No tak… jak wszystkich, Robert i Martin są podobno codziennie. Anthony stawiał duże kroki, więc drobna dziewczyna musiała szybciej dreptać. Jej buciory były niewiele mniejsze od butów Anthony’ego. – A już myślałem, że mam wielbicielkę. – No wiesz… Nie przesadzaj, tylko razem się spotykamy. W domu ze starymi nie da się wytrzymać. Nawet kot od nich ucieka. – Masz kota? – Mam. Łobuza. Lubię go. 24 25 – Wiesz, Amy, mam psa. – O! Od kiedy? – Od wczoraj. Dałem mu na imię Angel, może być? – Okej, ale dlaczego go nie wziąłeś ze sobą? – A ty wzięłaś swojego kota? Doszli do baru. Anthony pchnął drzwi i wszedł pierwszy. Za nim podreptała Amy. – Hej, chłopaki, Anthony ma psa! – wołała, sadowiąc się na barowym stołku. Nazywa się Angel. – Ha, ha! – zaśmiał się Martin. – No tak, anioł mu się przyda. – Co pijecie? – zapytał Anthony. – Dzisiaj ja stawiam. – Z okazji psa? – zapytał Robert. – No, niech ci będzie! Psa i pracy. Amy, możesz do mnie przychodzić kupować karmę dla kota. – To w sklepie pracujesz? – spytała. – No. Dobra praca. Nie umorduję się, spoko jest. Klientów mało. Siedzę i muzy słucham. Patrzyli na niego z podziwem. Taka życiowa zmiana oznaczała pieniądze na jedzenie, ubranie z taniego sklepu i piwo w barze. Oni żebrali u rodziców albo wykonywali jakieś prace ogrodowe w bogatszej dzielnicy. Co robiła Amy, nie wiadomo. – Piwo i orzeszki dla wszystkich, proszę – zwrócił się do barmana. – Ben, słyszałeś? Migiem dla spragnionych, bo się jeszcze rozmyśli! – krzyczał Martin. Amy wpakowała do ust całą garść orzeszków. Siedziała na wysokim stołku, machając nogami jak dziecko. Martin ogolony na łyso demonstrował swój tatuaż na tylnej części czaszki. Na środku widać było owalną blaszkę z dziurką na klucz. Nawet śrubki były wykonane perfekcyjnie. Po bokach piął się bluszcz sięgający aż do uszu. Martin śmiał się, mówiąc, że klucz do głowy ma w innym miejscu. Dziewczynom proponował pokazanie. Robert usiłował naśladować Martina, ale jego czaszka była nieforemna, a łysina zupełnie nie pasowała do grubych rys&oa