Opowiadania wybrane
nie używane, wyobcowane powietrze w milczeniu protestuje całą nieugiętością tego ruchu oporu,
który w nim dojrzewał od ostatniego mego wyścia.
Ale jest to opór do pokonania. Rezystancja o naturze gazowej, rzadkiej tyraliery, łatwa
do przezwyciężenia i na pierwszy rzut oka nie wymagająca, która nie bardzo wzruszona tym nagłym wtargnięciem, wpuszcza mnie do środka.
I kiedy tak wchodzę nieświadomy jeszcze konsekwencji i nie zaskoczony, wciska się
ze mną, niepostrzeżenie i nieuchronnie – On.
Przystaję na moment, aby oczy przyzwyczaiły sie do mojego wnętrza i gdy wreszcie rozeznaję się nieco i posuwam się w głąb, wychyla się powoli zza drewnianej ramy i patrzy
na mnie.
Podchodzę bliżej, a wtedy On także podchodzi.
W jego oczach dostrzegam wreszcie jakiś błysk zrozumienia i jestem już pewny,że zostałem
zauważony i rozpoznany.
Na jego smutnej twarzy maluje się z wolna pewna życzliwość dla mnie, co więcej, może
nawet szczypta zadowolenia, że wróciłem raz jeszcze.
Może tylko tak mi sie zdaje, ale wygląda na to, jakby od dawna już na mnie czekał
i chciał mi powiedzieć cos bardzo ważnego. Patrzymy sobie w oczy mocno i głęboko, ale mimo
wszystko jest to spojrzenie, które nas nie dosięga. Zatrzymuje sie tylko przez jeden moment,
w złudnej poświacie, że kazdy z nas nie mieszka tu samotnie.
Widzę jak jego ręka unosi się i życzliwie mnie pozdrawia. Patrzę, a moja równiez odpłaca
mu tym samym.
W tejże chwili jednak każdy z nas przypomina sobie o własnych obowiązkach. Jednym
krokiem wychodzimy poza ramy rodzącej się przyjaźni i tracimy ją z oczu.