Oniryczne zbrodnie
I.
J. pił poranną kawę, pewnego zimowego poranka, gdy telefon zadzwonił. Już samo to, że ktoś zakłóca życie o tak wczesnej godzinie, mogło się wydać podejrzane, przecież kulturalni ludzie, czy chociażby obdarzeni odrobiną empatii, nie wykręcają numeru przed wschodem słońca. J. nie przewidział, że czekająca go rozmowa, będzie nie tylko podejrzana, ale przemieni go w podejrzanego, że odwróci jego życie, pomiesza rzeczywistości. Niczego nieświadomy, jeszcze lekko zaspany, J. podniósł słuchawkę.
-Komenda stołeczna policji. Starszy aspirant L., czy mam przyjemność z panem J.? – głos wydobywał się jakby z oddali.
-Tak.
-Chcielibyśmy porozmawiać o pańskim śnie…
-O czym?
-Śnił pan?
-Tak, chyba tak… Kto nie śni?
-Widzi pan, w tym problem. Proszę pana o nie opuszczanie mieszkania. Za chwilę zjawi się u pana śledczy w celu wyjaśnienia pańskiego snu.
-Jakiego snu?
-Pańskiej onirycznej zbrodni, tego co nazywamy sennozbrodnią.
Połączenie zostało przerwane. J. nie zdążył przemyśleć, co dokładnie usłyszał. Nie był pewien, czy wciąż nie śni, ani czy czasem nie pomylił pojemników przy przygotowywaniu kawy. Nim doszedł do jakichkolwiek wniosków, drzwi zostały otwarte. Smutny, szary pan, w szarym prochowcu, wszedł do pokoju.
-Więc sobie śnimy nielegalnie, co? – pokręcił wolno głową. - Nieładnie, nieładnie, żeby takie rzeczy, żeby takie sny. To po prostu niedopuszczalne. No dobrze – wyciągnął mały blankiecik i niebieski długopis z logiem dominującej partii. – To jak? Przyznaje się pan do tego, że śnił?
-Nie wiem, nie pamiętam – wybełkotał zaskoczony J.
-Nie pamięta, aha, pewnie śnił w afekcie, co?
Smutny pan usiadł na fotelu naprzeciw J. Szare oczy wpatrywały się w przesłuchiwanego, który wciąż siedział na łóżku w podkoszulce i majtkach.
-Naprawdę nie rozumiem o co chodzi. Pewnie śniłem, skoro spałem. Nie wiedziałem, że to zbrodnia.
-Nieznajomość prawa, i tak dalej... – sucho odparł smutny pan. – Ja znam takich jak pan, co to się będą zapierać, że nie wiedzieli, nie pamiętali, że to nie oni w ogóle, a jeśli nawet oni, to nie było tak, tylko inaczej. Ale w końcu, każdy cwaniak, proszę pana, pada, rozkłada się, rozpłaszcza, i grzechy swoje wyznaje. Tu! – wskazał na ramię. – Tu się wypłakuje największy twardziel, najcwańszy z cwanych, tu na moje ramie, płacze i grzechy wyznaje. Więc mówię, darujmy sobie gierki, podchody, szkoda naszego czasu.
-Kiedy ja naprawdę nie wiem o co chodzi. Nawet jeżeli śniłem, to co takiego złego w moim śnie było? Nie rozumiem zupełnie…
-To ja może przypomnę. To ja może wytłumaczę.
-Proszę bardzo…
Smutny pan spojrzał groźnie na J.
-Nie świrować mi tu. Nie świrować, bo źle będzie.
J. przytaknął machinalnie. Tak, jakby teraz było dobrze, pomyślał. Zaraz przez to wszystko spóźnię się do pracy. Smutny pan wyciągnął pogiętą karteczkę.
-Roku takiego, dnia tego, pan J. napisał w rozmowie, że miał sen. Cytuję: Mam taki powracający sen: Trzymam w ręku obcięty łeb WPO i pokazuję go wiwatującemu tłumowi z okien pałacu. Czy to pan napisał?
J. przytaknął.
-Nieładnie, nieładnie – smutny pan znowu pokręcił głową. – Bardzo nieładnie. Rozumiem jeszcze śnić, tak po cichu, prywatnie, jednak publicznie opowiadać o snach, to już, wie pan, obnażanie się, to, jak to się mówi, ekshibicjonizm. Poza tym, to nieelegancko, tak o snach opowiadać. To jest drastyczne, okrutne, naruszenie zasad dyskusji publicznej, tak straszne, że aż niewyobrażalne wręcz. Proszę się zbierać, pogadamy na komendzie.
-Jestem zatrzymany?
-Tak.
-Pod jakim zarzutem?
-Ekshibicjonizmu, łamania zasad publicznego dyskursu, zastraszania władz państwowych – na chwilę zamilkł. – W sumie terroryzmu.
-A sennozbrodni?
Smutny pan przeklął cicho.
-Nie ma czegoś takiego jak sennozbrodnia – stwierdził ostro. – To wymysł lewackich prowokatorów. Jest pan lewackim prowokatorem?
-Ja tylko mam prowokujące sny – odparł J. ubierając się.