Ody do wody!
-Rusałko, wybacz, że przeszkadzamy, ale król ze złości zgrzyta zębami i wzywa cię do siebie. Rozkazał nam, abyśmy nalegały na twój szybki powrót.
Kiedy flądry odpłynęły od wrót, Damian z powrotem zbliżył się do Rusałki, ujął jej twarz
w dłonie i pocałował.
-Ale gały!
-Na szczęście nie masz się czym martwić, żertw im nie potrzeba.
-He, he, ja nie boję się ryb, za mną nie takie przeboje.
-Jesteś bardzo pewny siebie, ale nie wiesz, że gdyby flądry stanęły w szranki, mógłbyś sflaczeć martwy.
-Co w ciebie wstąpiło? Już mam dosyć tego jadu, rękę podaj, podejdź bliżej. Mam pytanie, kochasz mnie?
-Przecież wiesz...
-Więc miej na to wzgląd i ucieknij razem ze mną na ląd. Postawimy drewniany dom na wzgórzu, a jak nam się znudzi, zaczniemy podróżować po świecie.
-Nieprzekonana jestem.
-Powiedz, co cię tu trzyma, barykada ciał, morskie tło?
-Chociażby ojciec!
-Pomyśl, jak uszczęśliwić siebie, nie otoczenie, zgódź się, zechciej być wolna, zanurz się w pędzie.
-Nieraz wśród ludzi bawiłam, lecz zawsze wracałam tutaj. Mogłabym chyba zamieszkać na lądzie, lecz lada lada lada lato może mi się znudzić, co wtedy?
-Hmm, wtedy porzucisz mąciwodę, zrozumiem twój wybór, znów zejdziesz pod wodę. Teraz natomiast ucieknijmy stąd.
Rejterada puruszy i prakryti. Płynęli szczęśliwi. Im bliżej byli grzbietu morza, tym coraz większy szum dochodził do ich uszu. Nagle prask, świst i chlast, rozszczep splotu rąk. To flądry dopadły parę i plask, jedna zaczęła ciągnąć Damiana do góry, druga rzuciła sieć na Rusałkę i zawlokła z powrotem do miasta.
Wejście do pałacu. Strażniczki prowadziły Rusałkę do króla przez wąski hol, na ścianie wisiał poczet portretów, jakby na poczet pudrety – władcy Podwodnego Miasta na tle poczty morskiej i tretu.
Sala tronowa długa i szeroka na ponad sto łokci. Na środku tron, na tronie siedział Morświn. Król skrzyżowawszy płetwy, stroił groźne miny nad klęczącą przed nim Rusałką. Dziewczyna zanosiła się płaczem. Obok tronu, z miną bardzo przejętą, stał jego doradca Sławek z wyrazem twarzy jak po jabłku fryzon buch kortyzon.
-Proszę, pozwól mi na powrót do Damiana...
-Milcz, Rusałko, nie chcę słuchać żadnych bzdur, nie poznaję własnej córki! Co ci do głowy strzeliło, nie wiem! Miało odbyć się nadanie miana królowej, lecz teraz zapomnij o prawie do następstwa. Dla córki króla ucieczka jest czynem niewybaczalnym. Teraz kara!
-Proszę, pozwól mi na powrót do Damiana...
-Słuchaj co cię czeka, mulcz z kłosa w ogrodowe dziury, na samą siebie zdana, łatami będziesz kładła. Ale to po areszcie, który ci bzdety z głowy wybije! Nuże pora zmian! Ty, która nie masz honoru, nie opuścisz swoich komnat, aż nie nastanie dzień przesilenia wiosennego, aż pierwsze marzanny nie dotkną dna. Takie zasady u nas są od lat, mat! Teraz precz stąd!
II
Trzy miesiące później w ogrodach przed wejściem do Podwodnego Miasta rozkwitł pierwszy kwiat, fluorescencyjny okwiat, pąsowy pazur korony. Gdy monokarpiczny karp zataczał koło ostrząc smak, płatki zaczęły się dąsać.
-Lecz ta fuksja, cóż za barwa, ważne, że koresponduje z tonią! W zamian nie zatonie zapomniana, jej imię harfą wysławi gandharwa.
-A łodyga to tylko pęd podtrzymujący łeb, odpowiada za dostarczanie życiodajnych soli, nic więcej!
-A liść to iści, by zawsze iść zgodnie w kiści, by roślinom psyche zwrócili pieniści papiści, i żeby ponad kwiat wielbili go brylaści artyści.
Od strony lądu płynęły dwie kobiety, Grażyna i Marta, z plecakami ekwipunkiem wypchanymi po brzegi. Mimo ciężaru załadunku szybko zmogły odmęty, minęły podwodne świdwie i już po chwili szły wzdłuż alei Dennej. Grażyna, starsza kobieta, badaczka Morza Bałtyckiego i Marta, jej asystentka, która podziwiała wodne dziwa, rozmyślając przy tym, czy ta wizja jest prawdziwa.