NORBI
I tak sobie zażyczyła,
pisała Do Akademii,
Dostała taki druczek z powrotem.
Zawsze przed wyjazdem do szpitala mówiła o tym i mnie wkurzała tym trochę.
Że jak umrze w szpitalu to żebym pamiętał.
Była z tą swoją zgodą nawet u notariusza.
Po zakończeniu badań, preparaty się kremuję i są one pochowane w parku pamięci.
I nazwisko na tablicy ku czci.
I to wszystko co po człowieku pozostanie.
Rodzina mi dęba staje.
Nie liczy się ostatnia wola.
Nie liczy się czerwona, okrągła pieczęć z orłem w koronie.
Notariusz?
Pewnie się pomylił.
ONI wiedzą lepiej.
Już grób znaleźli.
Kościół, księdza.
Zadzwonił telefon. Córka nie mogła znaleźć bardziej odpowiedniej chwili.
- Cześć mamuś, co tam słychać? Masz czas? Możesz ze mną chwilę porozmawiać?
- Tak... Nie... No, średnio... - odpowiadała trochę wytrącona z równowagi.
- A co się stało? Masz taki dziwny głos.
- Nic, czytałam. Ostatnio używałam strun głosowych około cztery godziny temu, więc stąd ta chrypa.
- No właśnie, o tym tez chciałam porozmawiać.
- Ach, dajże spokój. Jeżeli znów chcesz mnie namawiać, żebym wróciła do waszego ojca, to daruj sobie. – Nagle ogarnęło ja zniecierpliwienie.
- No wiesz! Dzwonię, bo się o ciebie troszczę a ty z takimi tekstami...
- No dobrze, dobrze. Ale zauważ, ze ostatnio zbyt często wracałaś do tego tematu.
- Wracałam, fakt. Ale po twojej zdecydowanej odpowiedzi uznałam sprawę za zamkniętą.
„Tak. Jasne". – pomyślała – „Do następnego razu gdy zorientujesz się, ze trochę zmiękłam".
Potem jeszcze kilka słów o niczym. Parę anegdotek z życia dziecka. Z jej strony uprzejme zapytanie o zięcia i do zobaczenia. Pa, pa i wielki cmok.
Weekend nawet pięknie się rozpoczął.
Byliśmy na zakupach.
Herbaty co dla niej kupiłem już nie wypije.
Ciastkami mnie częstowała, nie chciałem.
jedno zjadła bo widzę opakowanie napoczęte.
W niedzielę wymyśliłem żeby jechać do brata.
Miałem wolny weekend, bez wyjazdów, to czemu nie.
Zawsze była dumna że gdzieś jadę i trochę się o mnie bała czy cało wrócę.
Z ostatniego wyjazdu nawet jej fotek nie pokazałem.
Nie było okazji.
Szmery pod drzwiami wejściowymi oderwały ją od komputera. Przypomniała sobie, że nie wystawiła piwnicznemu kotu nic do jedzenia. Uchyliła drzwi. Wielki, bury dachowiec zamiauczał na powitanie.
- Chodź, chodź. – Zostawiła otwarte drzwi i poszła w stronę lodówki. – Gdzie ja mam głowę. Wszystko będzie zimne. Ale chyba to dla ciebie nic niezwykłego.
Kot wszedł do mieszkania, rozglądając się czujnie na boki. W kuchni, na płytkach położyła mu trzy plasterki boczku.
- Zjedz sobie Kocurku.
Teraz leży gdzieś w chłodni, w obcym, zimnym miejscu.
A ja idę spać ,może mi się uda.
Nie wiem czy nie położyć się w jej łóżku.
Ostatni raz poczuć jej zapach.
Wszystkie światła w domu zapalone
i ja nie wiem co robić.
Pustka w sercu.
Pustka w duszy.
Niby taka kolej rzeczy, że synowie żegnają matki,
gorzej jak jest na odwrót.
Ale do mnie to jeszcze wszystko nie dotarło.
Jakby to był jakiś porąbany sen z którego zaraz się obudzę.
Nikt nie przyjdzie.
Ten dom jest pusty i będzie pusty.
Tylko ze mną w środku.
Dobrej nocy wszystkim.
Kocurek obwąchał wszystkie kąty w mieszkaniu i miauknął pod wejściowymi drzwiami.
- Dziś też nie chcesz dłużej zostać? Może chociaż dasz się pogłaskać...
Przez chwilę zastanowiła się ile pcheł tym razem z niego spadło. Obiecała sobie, że gdy tylko go oswoi, skropi mu skórę jakimiś stosownymi kroplami.