Dzień Ostatni, czyli jak stało się J U Ż
Zawsze wiedziałam, że JUŻ kiedyś nastąpi. Musiało nastąpić, jak wszystko, co nastąpić musi i na pewno nastąpi. I nic tego nie jest w stanie zatrzymać, może co najwyżej przesunąć w czasie. Nie ma przycisku cancel, nie ma odwrotu ani powrotu. A najzabawniejsze jest to, że wszyscy o tym wiemy, tylko niektórzy odbijają tą myśl od siebie z uporem szachisty przegrywającego partię od ponad godziny, który zdaje sobie sprawę z tego, co nastąpi - być może za minutę, być może dopiero za kolejną godzinę. Tego dnia spieszyłam się na pogrzeb. Była 12:35. Zaczęło się zupełnie niewinnie i nic nie zwiastowało nadchodzącej nieuchronnie wielkiej przemiany. Spieszyłam się na pogrzeb. Na ulicy zaczepił mnie jakiś parch pytając czy nie pożyczę mu 50 groszy. - Pierdol się bambusie. - Zabrakło mi na bilet. - To zapierdalaj piechotą. Huj mnie to obchodzi. - ... Mnie cały czas brakuje na bombę atomową i nikt mi nie chce pożyczyć. E, wystarczyłaby bazooka żeby rozjebać to gówno w drobny mak. Przynajmniej to, które widzę wokół. Nóż, który zawsze noszę przy sobie, nie wystarczy, zbyt mała siła rażenia, sprawdza się tylko jako środek doraźny. Poza tym powoduje znaczny wypływ krwi, co nieraz wzbudza panikę, a przecież prawdziwy morderca powinien pozostać incognito. Działać z ukrycia, podstępnie sprawić, by ofiara, niczego się nie spodziewając, sama się pchnęła w objęcia śmierci. Jeszcze większa satysfakcja – widzieć jak ofiara sama się zabija, a my pociągamy tylko za sznurki. Pajacyk sam się uśmierca, choć nie ma o tym zielonego pojęcia. Pajacykowi się wydaje, że wszystko co robi, to jego własna wola. Pajacyk uważa, że jest panem swojego życia i sam może kreować zasraną rzeczywistość. My tymczasem po cichu wbijając pajacykowi szpilkę w jego obleśne dupsko, patrzymy jak podskakuje do góry, a jego zabawna mordka wykręca się na wszystkie strony świata, których jest pięć, a nie cztery, jak niektórzy sądzą. Wbijając szpilkę mocniej zaobserwujemy, jak pajacyk podskakuje wyżej i wyżej, a jego grymasy zaczynają nabierać walorów komizmu. Całkiem przyjemna zabawa, biorąc pod uwagę fakt, że dopóki pociągamy za sznurki, pajacyk skacze i wiemy dokładnie, co zrobi za chwilę. Jeżeli przestaniemy bawić się sznurkami, pajacyk przestanie skakać (ale my mu na to nie pozwolimy, nie damy mu luksusu nieskakania, bo czujemy się zajebnie, widząc jak robi dokładnie to, czego oczekujemy – dokładnie to, do czego go zmusiliśmy). Spieszyłam się na pogrzeb. Była 12:40. Jakiś dres zdeptał mnie w autobusie. - Uważaj gdzie stawiasz kopyta, gnoju. - Przecież autobus zahamował. - Lepiej zamilcz, bo ci jaja skopię. - ... Zza szarych chmur wyszło pieprzone słonce. Fuck. Waliło prosto w oczy. Nawet okulary nie były w stanie go powstrzymać. Autobus zahamował po raz kolejny. Dres zdeptał mnie po raz kolejny. Nie wahając się, wyciągnęłam nóż i wkręciłam go w brzuch dresa. Stało się to, czego się spodziewałam – dres zaczął się tłumaczyć, że autobus zahamował i że on wcale nie chciał mnie podeptać, a w ogóle to mnie bardzo lubi i że nie chciał mi zrobić krzywdy. Potem zalał się krwią, obsyfiając dokładnie wszystko i wszystkich wokół. Zrobiło się małe zamieszanie, więc wysiadłam i szybkim krokiem udałam się w stronę cmentarza. Okazało się, że wysiadłam w najdogodniejszym dla mnie miejscu. Przypadek czy przeznaczenie? Kiedy znalazłam się na miejscu, ciężka brama uchyliła się ze zgrzytem, zapraszając do przestąpienia jej progów. Cmentarz był niczego sobie. Taki, jakie lubię. Dużo drzew, piaszczyste alejki, stare groby z posągami po amputacji rąk i głów. Była 13:10. Nigdy nie byłam punktualna, więc czemu teraz miałabym zmieniać moje zwyczaje? Trudno, chyba jeszcze nie skończyli. Chociaż 10 minut to wiele czasu. Na wszystko. Nagle okazało się, ze wszystkie alejki są identyczne. Trzeba iść w którąś stronę, a skoro nie wie się gdzie, to trzeba byle gdzie. Wszystkie alejki były identyczne, groby na dodatek też. Labirynt sprawiał wrażenie nieskończone