niedefiniowalność piękna, beztroskość chwil, wyspacerowane szczęścia
Krakowskie noce jak niekończący się sen. Kiedyś urwany, przerwany, dziś wyśniony do świtu. W swoich dłoniach zamknęłam wszystko to, o czym chciałam zapomnieć, ocaliłam.
To moje prywatne i intymne chwile. Zostają ze mną, basta.
W burzy zdarzeń, szumie słów, ciszy spojrzeń. Jesteś ze mną. Na nowo. Świadomie i inaczej.
I chociaż świat ma Cię dziś więcej niż ja, zostałeś. Spacerując brzegiem Wisły, uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nigdzie nie odszedłeś. Nieuchwytna Ja i przelotny Ty.
Na ulicy Bosackiej zahaczam się zawsze o uśmiech serdecznej i miłej staruszki sprzedającej obwarzanki. Moje stopy odwiedziły też najbliższą memu sercu ulicę Czarnowiejską. I chociaż zgubiłam tam kilka łez, pod powiekami mam migawki pięknych chwil.
Bez pośpiechu wypita kawa na Floriańskiej i zostawione tam na małym talerzyku prośby. Gruba nić zdarzeń. Zerwana nagle, dziś związana nadzieją. Idę przed siebie, trzymając się Twoich rąk.
Maliny mienią się w słońcu niczym jadalne rubiny. Brzoskwiniowy mus jak nadbałtycki bursztyn. Garść fioletowych śliwek. Małe kuleczki czerwonych porzeczek. Smak chwil w ciocinym ogrodzie na Wolskiej. Miękkość domowego sernika i kremowa pianka kawy. Współtowarzyszenie, współdzielenie myśli. Bliskość, odnaleziona po długich miesiącach milczenia. Ukryta w tym co nieuchwytne. Wzrok zakryty mgłą łez, przycupniętych w kącikach oczu. Przytulenie do serca, nieme. Kilka uśmiechów namalowanych na twarzy kredką troski. Troski o siebie. O kruchość dni. Malinowa nalewka podarowana w małej buteleczce. Tak jak jest, jest dobrze. Pośród tych niezmiennie bliskich mi ludzi, wybudowałam swoją wieżę do nieba. Wieżę złożoną z tego co silne, trwałe i bliskie. Chociaż nieubłaganie pędzący czas do przodu pokrył ich twarze zmarszczkami trosk i wydarzeń, to co pozostało w nich nienaruszone, to bardzo mocno kochające serce. Miłość. Którą obdzielili mnie całą.
Tak mi tu dobrze. Bardzo dużo mi dobrze. Pewna jestem, że to co mam jest bogactwem nie na wycenę. Kołyską otwartych zawsze ramion. Ciepłym kocem słów. Schronieniem przed burzą i deszczem. Przed lawiną przykrości. Mostem, który przenosi mnie na drugą stronę. Na dobro. Trampoliną przybliżającą mnie do nieba. Ogrodem, w którym mogę odpocząć i wszystkim kwiatom zawierzyć swoje łzy. Piosenką, którą znam na pamięć, chociaż nie potrafię śpiewać. Modlitwą, którą wysyłam w stronę nieba. Wszystko to, co mam to moja rodzina, bliscy sobie ludzie. Ważni, istotni i potrzebni. Wszyscy Oni moja całość i osobność. Kocham i tęsknię.
Surowy, nieczuły czas wyrywa kartki z kalendarzy, posuwa do przodu wskazówki zegara jakby za szybko, a my ?
Czy dajemy innym to, co mamy w sobie najpiękniejsze ? Czy potrafimy pomilczeć razem trzymając się za ręce ? Powiedzieć to, co wyrosło na dnie serca ?
Jutro niepewne, pożegnania nie równają się licznie powrotów. Bądźmy dla siebie. Bliżsi w codziennej lawinie zdarzeń.
Aby móc powiedzieć:
„ Kocham i jestem kochana”