Nie skacze się w kapciach
Noc przez łzy jest nieciekawa nawet na dachu.
Skacz! Po to tu przyszedłeś – myślę.
– To najlepsze wyjście.
Gadam do siebie, jakbym musiał się w tym utwierdzić, a to przecież oczywiste.
Na co czekasz?
To trudniejsze niż myślałem.
Może po prostu jestem tchórzem?
Siadam. Muszę być pewien.
Zaraz przestaniesz myśleć.
Wszystko to i tak przestanie istnieć. Jakie znaczenie ma więc całe rozmyślanie i układanie w głowie?
Najważniejsze, żeby chłopcy już tego nie przeżywali.
Szybko przeboleją stratę, szczególnie, że i tak prawie nie ma mnie w domu. Inaczej dawno bym ją zabił.
Albo siebie.
I tak sobie siedzę. Czas się zbierać i nie rozwlekać. Już nie myśleć o niczym, już nie trzeba. Inaczej coś spróbuje mnie powstrzymać.
Wstaję, po prostu to zrobię. Podchodzę do skraju dachu.
– Co tu robisz, mordo?
Słyszę za sobą słowa i się odwracam. To koleżka.
Robi mi się wstyd jak jeszcze nigdy w życiu, aż w pierwszej chwili mam ochotę się zerwać, żeby skoczyć i uniknąć jego spojrzenia. Ale pojawia się pytanie.
Co on tutaj robi? – Nigdy nie przyjeżdżał bez zapowiedzi.
– Iza powiedziała, że wyszedłeś. Nie zasłoniłeś wejścia na dach – mówi.
Nie gadałem z nim dzisiaj.
Wyłania się z dziury, widzę sylwetkę od pasa w górę.
Ten sam wstyd nie pozwala mi się teraz ruszyć.
– Przychodzę się tu przewietrzyć – kłamię.
Spojrzenie Krystiana mówi, że pierwsze słyszy. Nie wyłazi z dziury, siada na krawędzi włazu.
– To może miasto, jakiś patrol? – pyta.
Robię ku niemu dwa kroki, ale się zatrzymuję. Nie chcę iść. Nie mogę też teraz skoczyć, ani nawet pokazać, że chcę to zrobić.
Chce mnie stąd ściągnąć.
Znowu muszę grać, że wszystko dobrze. Zmuszać gębę do uśmiechu.
Przecież oczy masz czerwone od płaczu, wszystko widać.
– Może nie dzisiaj, stary. Nie chcę teraz wchodzić do domu, żeby się ubierać. Dopiero stamtąd spieprzyłem – mówię.
– To dawaj tak, jak jesteś, nie będziemy wysiadać.
Podejrzewa, że chcę skoczyć. Widać to po nim.
– Nie dzisiaj, stary. To taka chwila, w której chłop musi zostać sam – mówię.
Patrzy na mnie jak na idiotę.
– Co ty wygadujesz za głupoty? Właśnie w takich chwilach chłop nie może być sam. Dawaj, o jakiś McDonald’s zahaczymy.
Kurde, idź stąd!
Nie sądziłem, że wkurzy mnie jego gadanie.
– Nie, stary, nie dziś. Chcę zostać sam. – Marszczę mordę.
– Pieprzysz jak potłuczony. Dawaj, nie ma czasu.
Racja, nie ma.
Nie ruszam się.
– To ja wchodzę do ciebie. Ale jedziemy zaraz i koniec – mówi.
I włazi. Podchodzi do mnie.
Szlag!
– Co chciałeś odwalić, gamoniu? – pyta i wpatruje się we mnie.
Denerwuje mnie to.
– Nic – kłamię.
Widzę, co mu chodzi po głowie. Stanął blisko, żeby mnie w razie czego złapać za ramię.
Nawet się cieszę, że zauważył, że nie żartuję.
Przecież przy nim nie skoczę.
Miałby przesrane do końca życia, nawet, jeśli o nic by go nie oskarżyli. Nie zapomniałby tej chwili, niczego dobrego by nie stworzyła.
Dość narobiłem syfu.
– Dawaj, siadamy tutaj. – Pokazuję miejsce przy kominie.
Mamy widok na ogrody sąsiadów i las.
– Co chciałeś zrobić? – pyta.
Kurde, musisz?
– Nic, odetchnąć, przychodzę tu czasem.
– Weź skończ. Wiedziałbym, gdybyś tu przychodził. Na bank choć raz byś stąd do mnie zadzwonił.