Nie ponaglaj czasu
- Straciłem rachubę czasu. Przepraszam – powiedział grzecznie. Podał kelnerce zwinięty na połowę banknot i nie czekając wydania reszty, wyszedł.
* * *
Przez okno, wdzierały się, jesienne promienie słońca, które wróżyły zimny, ale dość pogodny dzień. Opodal okna, na starannie zaścielonym łóżku, spał mężczyzna, a jego twarz niczym nie różniła się od szpitalnej kołdry. Poruszył kilka razy głową, jakby starał się cokolwiek sobie przypomnieć. Ale na próżno w jego głowie była, tylko pustka. Uniósł powieki, były cięższe niż z ołowiu. Chwilę leżał nieruchomo, zdawało mu się, że powrócił z krainy umarłych i nie potrafi odnaleźć samego siebie. Chciał poruszyć dłonią, była unieruchomiona, jakby skuta w kajdany. Nogi też czuł, jak z waty. Chociaż palcami lekko poruszał, ale stopy spoczywały nieruchomo, jak drewniane kołki. Odwrócił głowę i wtulił ją w swoje ramię. Już nie wiało, nie było mokro i zimno. Było mu dobrze, a fala ciepła, otulała całą jego postać. Nieoczekiwanie stanęła obok łóżka, jakaś postać. Udało mu się lekko otworzyć oczy i przez szparki ujrzał pielęgniarkę, która akurat zmieniała kroplówkę.
- Witamy pana pośród żywych – powiedziała pełna radości.
- Nic nie pamiętam. Nie wiem, skąd się tu wziąłem i kiedy? Czuję, że w głowie mam lukę, jakby kawał czasu umknął z mojego życia. W ogóle, jak długo tu jestem?
- Minęła piąta doba. Przez cały okres lekarze, targując się ze śmiercią, walczyli o pana życie.
- Nadal nie wiem, dlaczego tu trafiłam?
- Nie mogę wszystkiego powiedzieć, nie wolno mi tego zrobić. Ale z pewnością powie panu lekarz albo rodzina. Zaraz go zawiadomię, że wreszcie otworzył pan oczy. Poprawiła mu poduszkę i lekko uniosła podgłówek. – Proszę odpoczywać, żeby wróciły panu siły: stracił pan dużo krwi – powiedziała łagodnie i chciała odejść.
- Pytał ktoś o mnie?
- Tak. Codziennie przychodziła pańska babcia oraz szczupła, wysoka szatynka.
- Dziękuję – skiną głową, a potem swój nieruchomy wzrok przeniósł na ściekającą do jego żyły kroplówkę. ’’Stracił pan dużo krwi’’- nadmieniła pielęgniarka. Z jej słów wynika, że coś się wydarzyło. Ale pomyśli o tym później, teraz jest naprawdę zmęczony – przytulił głowę do poduszki i zaczął odpływać w senne marzenia.
Obudził się i odruchowo spojrzał w okno, na dworze panował mrok, zaś szpitalny pokój oświetlał, tylko wpadający z korytarza snop światła. Chociaż nie było za bardzo jasno, nie potrzebował wytężać wzroku, by zobaczyć, kto siedzi na krawędzi jego łóżka.
- Justysia, dawno tu jesteś? – spytał zachrypniętym głosem.
Uśmiechnęła się, jeszcze nigdy tak do niej nie powiedział.
- Jak tylko zadzwonili, że zbudziłeś się ze śpiączki, natychmiast przybiegłam. Ale miałam pecha, bo znowuż zasnąłeś. Uśmiechnął się do niej. – Dzięki Bogu, że już się uśmiechasz, bo do tej pory byłeś wyciskaczem łez – powiedziała dławiącym głosem i uśmiechnęła się przez łzy.
- Pamiętam, byłem w klubie i grałem w bilard. Wychodziłem przed północą, dalej pustka, nic nie mogę sobie przypomnieć.
- Napadł cię jakiś nożownik. Policja prowadząca śledztwo, twierdzi, że osobnik dobry był w swoim fachu i tylko cud sprawił, że chybił.
Sebastian zamyślił się głęboko. Znał tylko jednego, którego podziwiał, że rzucając nożem nigdy nie chybi. Czyżby on był sprawcą? Nie. To niemożliwe, przecież był jego serdecznym przyjacielem.