Narodziny Boga
Był ciepły kwietniowy poranek kiedy Marcin jak zwykle siedział przed telewizorem i udawał, że nie wie o jutrzejszym egzaminie z matematyki dyskretnej. Kiepsko jednak mu to wychodziło, ponieważ co chwila zerkał na leżący na półce podręcznik, który zakupił trzy tygodnie temu od studenta starszego roku. Na pierwszy rzut oka widać było, że stara książka miała już nie jednego właściciela. Nie wytrzymał napięcia i chwycił podręcznik w dłonie otwierając go na rozdziale o algorytmach grafowych. Dobrze wiedział, że dzień przed egzaminem powinien wypoczywać, aby nazajutrz być w pełni sił, jednak nie umiał przezwyciężyć swojego zdenerwowania.
Gdy już kończył czytać pierwsze zdanie za jego plecami otworzyły się z trzaskiem drewniane drzwi. W progu stanęła Alina jego kuzynka, która mieszkała w tym samym akademiku piętro niżej.
- Wiedziałam! Po prostu wiedziałam, że będziesz się uczył - warknęła oburzona.
- Oj tylko na chwilę otworzyłem podręcznik - zawsze zastanawiało go jej wyczucie czasu.
- Jasne - usiadła na łóżku koło niego - idę dzisiaj z koleżankami do na rynek zaszaleć, masz ochotę się przyłączyć?
- Sam nie wiem ...
- Nie bądź dziad - przerwała mu - o siódmej przed akademikiem - wyszła jak zwykle trzaskając drzwiami.
***
Na dworze było jeszcze jasno gdy zbliżała się godzina siódma wieczorem, a on nie wiedzieć czemu ubierał szykował się do wyjścia. Zastanawiał się czy ubrać płaszcz. Wprawdzie była już prawie noc i niebawem powinno się zrobić chłodniej niż za dnia on jednak strasznie nie znosił tego podarowanego mu przez ojca ubrania. Postanowił jednak nie ryzykować choroby i po chwili zastanowienia ubrał płaszcz. Nie chciał przecież dygotać z zimna w towarzystwie dziewczyn. Choć tego otwarcie nie przyznawał bardzo mu się podobały koleżanki Aliny.Szczególnie jedna imieniem Paulina. Wprost uwielbiał jej kasztanowe włosy i promienisty uśmiech, a jej wielkie ciemne oczy sprawiały, że tracił nad sobą panowanie. Nie chciał już nawet myśleć o jej ponętnych piersiach i jędrnych pośladkach. W każdym bądź razie była to jedna z niewielu dziewczyn, które wprawiały go w osłupienie.
Uśmiechnął się na myśl o tym, że najbliższe kilka godzin spędzi w jej towarzystwie. Żałował tylko tego, że nie jest dosyć śmiały, aby wreszcie się z nią umówić. Nie był ofermą w kontaktach z kobietami, a nawet uważał siebie za całkiem niezłego bajeranta. Paulina jednak miała w sobie to coś co sprawiało, że czuł się przy niej jako dzieciak, który narobił właśnie w portki.
Udał się na klatkę schodową o zgniłozielonym kolorze. Betonowe schody z barierkami wykonanymi jeszcze przed jego urodzeniem z pewnością nie dodawały pomieszczeniu uroku. Uważał, że administracja już dawno powinna przemalować klatkę schodową, jednak oni jak zwykle nie mieli na to funduszy. Zresztą dochodził już do wniosku, że nie posiadali żadnych środków finansowych, ponieważ na nic nie było ich stać.
Kiedy był już na dolę uśmiechnął się lekko do recepcjonistki i wręczył jej klucz do pokoju na wypadek jakby, któryś z jego współlokatorów wrócił przed nim. Szczerze jednak w to wątpił, ponieważ z ich trzech on uchodził za tego najbardziej porządnego i zdecydowanie najkrócej imprezującego. Nie mógł na to jednak nic poradzić po prostu nie chciał i nie umiał tańczyć, a za dużymi dawkami alkoholu też raczej nie przepadał.
- Czekasz na kogoś? - spytała się recepcjonistka zachrypłym głosem.
- Nie - dopiero teraz zorientował się, że stanął w miejscu od pewnego czasu wpatrując się w przestrzeń. Często zdarzało mu się tak zamyślić. Była to jednak z wielu cech jakich u siebie nie lubił.
Wyszedł na plac przed akademikiem i rozejrzał się wokół siebie. Jak zwykle był pierwszy na miejscu spotkania, postanowił więc zaczekać na resztę towarzystwa na znajdującej się w pobliskim cieniu ławce.
- Ładna dzisiaj pogoda - Marcin dostrzegł siedzącą koło siebie Paulinę. Nie wiedział jak mógł nie zauważyć, że nie jest sam.
- Tak, rzeczywiście ładna - odpowiedział lekko zapeszony - Alina jeszcze się maluje?
- Wiesz jaka ona jest. Zawsze musi wyglądać perfekcyjnie - zaśmiała się lekko.
- Tak, wiem - uśmiechnął się delikatnie.
- Gdzie się tak właściwie udajemy?
- Najpierw zajdziemy do galerii. Alina ma tam jakąś pilną sprawę do załatwienia, a my z Justyną w tym czasie możemy pójść do jakiejś kawiarni.
- Dobrze - niezbyt przepadał za gorzkim smakiem kawy, ale nie miał nic przeciwko porcji wyśmienitych lodów truskawkowych.
- Jak tylko Alina załatwi swoje sprawy pójdziemy na rynek i mam nadzieje, że znajdziemy jakieś wolne miejsca w którymś z klubów.
Marcin miał właśnie złośliwie i w jego mniemaniu dowcipnie skomentować plany Aliny, jednak usłyszał za głową stukot obcasów. Zwróciwszy swoją głowę to tyłu dojrzał dwie pozostałe dziewczyny. Alina jak zwykle ubrana była w swój wściekle czerwony płaszcz, który tylko podkreślał jej rudy kolor włosów. Spod jej płaszcza wystawały ciemnoniebieskie jeansy z jakimiś azjatyckimi motywami, które tak bardzo lubiła. Justyna jak zwykle ubrana była w swój czarny skromny płaszcz oraz charakterystyczną dla siebie również czarną czapkę w modnym ostatnio kształcie. Od zawsze zastanawiało Marcina to dlaczego te dwie dziewczyny przyjaźnią się ze sobą. Pod chyba każdym względem poza płcią były swoimi przeciwieństwami. Alina była spontaniczna, zabawna, roześmiana i wiecznie uśmiechnięta, natomiast Justyna wręcz przeciwnie. Była nieśmiała, ponura i jakby sprawiała wrażenie jakby bała się otaczającego ją świata. Gdyby nie przyjaciółka pewnie wcale nie wychodziłaby z akademika.
- Na co czekamy? W drogę patafiany! - powiedziała Alina uśmiechając się jak głupi do sera.
- Sama jesteś patafian - powiedział Marcin wstając z ławki.