My wszyscy, zmartwychwstali...
- Ale tato, do czego ty w ogóle pijesz?
- Skoro bomba atomowa, której moc w jakieś kosmicznej skali stanowi ledwie, nazwijmy to, margines błędu, jest w stanie wywołać taki efekt, to co dopiero mogłoby zdziałać wydarzenie na skalę prawdziwie kosmiczną?!
- Wybuch gwiazdy? Tato to rzeczywiście bzdury…
- Ależ nie! Pomyśl tylko…
- To niemożliwe, głupota. Słońce jest zbyt małe, żeby zamienić się w nową, czy supernową. Jezu, no nie znam się, ale w tych wszystkich programach edukacyjnych zawsze powtarzali, że Słońce nie wybuchnie - to po pierwsze, a po drugie, że jego śmierć rozpocznie się za kilka miliardów lat. Tak więc twoja teoria nie trzyma się kupy.
- Gwiazda to jeden wielki reaktor jądrowy. Może stało się coś nieprzewidzianego, co sprawiło że reakcje zaczęły przebiegać za szybko, zaczęło się tworzyć zbyt wiele energii i w końcu wszystko licho wzięło?
- Tato, to tak naciągane jak tylko się da.
- Ale słuchaj, to by wiele tłumaczyło.
- Jak dla mnie wcale nie tłumaczy nagłej pobudki umarłych.
- Nie rozumiesz, umarli wcale się nie obudzili. Nie mogli. Bo nikt już tak naprawdę nie żyje. Wszyscy my… jesteśmy zmartwychwstałymi. Pomyśl – siedemnaście lat temu nastąpiła wielka katastrofa, nieważne czy to słońce czy coś innego – grunt, że był to tak potężny kataklizm, że dokonał tego, jak ja to nazwałem, przesunięcia energii i utrzymywało ten stan przez wiele lat. A może nawet wcale nie – być może te siedemnaście lat to, też jedynie złudzenie?
- Ale przecież w tym czasie ludzie umierali, jak ty. Rodziły się dzieci.
- Wcale nie umarli. Nikt od siedemnastu lat nie umarł! Po prostu… jego umysł jakby przestawał funkcjonować w obiegu postrzegania zmysłów innych jednostek, bo taka była logiczna konsekwencja. Taka… pełna iluzja kontynuacji istnienia naszego świata. Nawet nie zauważyliśmy, że przestaliśmy istnieć, więc ta nasza zbiorowa świadomość, nasz wspólny gatunkowy Logos, kontynuował swoje dzieło, a wszelkie wydarzenia uzupełniał konsekwencjami jakie powinny nastąpić. Uprawiasz seks – rodzą się dzieci, które są wypadkową cech rodziców. Palisz, dostajesz raka…
- Masz wypadek, ‘obrażenia’ determinują twoją ‘śmierć’…
- Właśnie! Zaczynasz pojmować! Wszystko to było jedną wielką ułudą! Iluzją! Może nawet nie iluzją, ale… nie było prawdziwe… było zaledwie tymczasowe… i teraz wszystko się sypie. Energia, która utrzymywała ten stan powoli się wytraca. Siła, która utrzymywała wszystko w logicznym porządku, zaczyna słabnąć. Wszystko powoli obraca się w niebyt.
- Koniec?
- Tak synku. Koniec. Zasadniczo najśmieszniejsze jest to, że jeżeli mój tok rozumowania jest właściwy, to wcale ze sobą nie rozmawiamy. Lepiej – stanowimy obecnie jedną, wspólną jaźń naszego wymarłego gatunku i właśnie dotarło do nas, że nasz czas się kończy.
- Może to właśnie stąd od kilku tygodni to ciągłe napięcie w ludziach… wszyscy jakoś to odczuwaliśmy… niepokój… wiedzieliśmy…
- Tak. Wiedzieliśmy.
- Czy w takim razie jest sens, żebym wrócił do żony? Skoro to tylko złudzenie…
- A czy czujesz, że chciałbyś ten ostateczny czas spędzić myśląc o sobie jedynie jako o bycie logicznym?
- Nie wiem, czy w tym momencie ma to jeszcze jakiś sens, skoro wiemy… myślę, że każdy nasz fragment już wie…