Mściciel Peruna
e;lu i poczuciu bezsilności. Pełko patrzał oniemiały na te straszliwe sceny, a jego palce zacisnęły się w pięść. Wstał i ruszył w stronę pierwszego wroga, wycierającego zakrwawiony topór w szatę leżącego u jego stóp, charczącego jeszcze mężczyzny.
- Perunie! Daj mi siłę, bym pomścił śmierć najbliższych - mówił Pełko w myślach - nie pozwól aby mój ród został pohańbiony...
Modlitwę przerwał mu palący ból w lewym ramieniu. Spojrzał na nie i zobaczył wystający z niego, drewniany kij z lotkami. Strzała. Nie zatrzymał się jednak. Parł dalej. Kolejna trafiła go w nogę. Mimowolnie uklęknął na jednym kolanie. Patrzył, jak podchodzi do niego jeden z napastników. Widział podniesiony w górę topór, którego ostrze miało za chwilę pozbawić go głowy. Spojrzał w pałające rządzą mordu oczy.
- Perun!!!!! - ryknął ostatkiem sił.
Topór opadł. Pełko poczuł piekący ból w ramieniu, zobaczył sikającą na kilkadziesiąt centymetrów stróżkę krwi. Upadł twarzą w błoto. Po chwili nie czuł już nic. Słyszał tylko jak napastnicy mówili coś w swoim języku. Zwłaszcza jedno słowo utkwiło mu w głowie, nim stracił przytomność. Ulfgard.
Nie wiedział ile czasu był nieprzytomny. Kilka dni? Miesięcy? Lat? W sennych majakach widział tylko twarz starca, naznaczoną niezliczonymi zmarszczkami. Długa broda, sięgająca chyba do ziemi kołysała się łagodnie. Starzec spoglądał na niego z góry, z troskliwą miną, szepcząc słowa tajemniczych zaklęć. Do nozdrzy Pełka dochodziły zapachy różnorakich ziół, jednak nie potrafił ich skojarzyć z żadnymi mu znanymi. W końcu, po wielu dniach, odzyskał przytomność. Czuł ból w lewej ręce, ale nie mógł nią poruszyć. Czyjeś silne dłonie pomogły mu usiąść na posłaniu z wilczych skór. Rozejrzał się dokoła. Był w drewnianej chacie, po środku której płonęło niewielkie, jednak dające dużo ciepła ognisko. W końcu zobaczył i starca. Siedział na drewnianym pniu, kołysząc się delikatnie i mamrocząc coś pod nosem. Jego długa, siwa broda falowała tak samo, jak w owych sennych wizjach, które teraz okazały się realne. Na ciało narzucony miał lniany płaszcz z kapturem i wyglądał niczym mędrzec, jakich Pełko nieraz widywał w świątyniach.
- Witaj chłopcze. Porządnie oberwałeś, ale zdołałem ocalić twoją rękę. Leżałeś nieprzytomny dwa miesiące. Większość ran została wygojona, ale czeka nas wiele pracy, być odzyskał dawną sprawność.
- Kim jesteś? - wyszeptał chłopiec ledwie słyszalnym głosem.
- Kim jestem? - zadumał się starzec - już niedługo się dowiesz. Teraz czas jednak byś odpoczął.
Podał chłopcu miskę ze strawą. Pełko musiał nauczyć się od podstaw obsługi drewnianej łyżki. Po kilku dniach nie sprawiało mu to już jednak trudności. Stopniowo, po trochu, ramię wracało do dawnej sprawności. Minął kolejny miesiąc. Pełko zaprzyjaźnił się ze starcem. Nadal jednak nie znał jego imienia. Siwobrody, jak sam począł go nazywać, ciągle mówił, iż chłopiec dowie się tego w swoim czasie. Dowiedział się jedynie, że jego wybawca, znalazł go leżącego w błocie, wśród trupów, nieopodal spalonej wioski, z prawie że odrąbanym ramieniem. Zabrał do swojej chaty i wyleczył. Pełko ciągle myślał o tamtych wydarzeniach. Często budził się w nocy, mając przed oczyma płonącą osadę i ojca rozprutego mieczem, niczym wieprz.
Pewnego dnia, gdy spacerowali z siwobrodym leśnymi przecinkami, starzec dał chłopcu do reki kij. Sam podniósł inny i zaatakował go. Pełko odskoczył, został jednak uderzony w środek czoła, na którym wyrosła mu ogromna, fioletowa śliwa. Na ustach starca zagościł uśmiech. Spokojnie wytłumaczył chłopcu jak balansować ciałem, jak ustawić nogi, oraz jak pracować nadgarstkiem by odeprzeć atak. Pełko chłonął naukę niczym wyschnięta ziemia wodę, by po roku stanąć nad swym mentorem, z drewnianym kijem prz