Motyw wędrowny
ę, pewnie miota się teraz na łóżku i zaraz z niego spadnie. Dziwna ulga na widok pustego okna. Nie ma jej trzeci dzień. Zasłoniła okno. Nie ma jej dla mnie. Może już teraz poczuła niedosyt? Może jej wstyd, że chciała zdeprawować cnotliwego samotnika, a może z opóźnieniem dotknął ją po prostu wstyd związany z nagością? Może jej głupio, że dała się ponieść, a ja nic. Minął tydzień. Byliśmy zmuszeni dwukrotnie minąć się na ulicy, ale żadne z nas nie odważyło się przełamać niepewności milcząco zawieszonej w powietrzu. Teraz siedzę nad notatnikiem i pod nieobecność klientów szukam swojego motywu zerkając kątem oka na okno po drugiej stronie ulicy. Jest. Zauważywszy mnie odrywa się na chwilę od podlewania kwiatów i zatrzymuje na mnie wzrok, ale wraca do swej roboty i skończywszy ją znika. Z dziwną ulgą zabieram się do lektury jakichś recenzji. Nagle staje przede mną jak zjawa. Czuję się jak dziecko przyłapane na kłamstwie, nawet nie dała mi czasu na poprawienie koszuli. Cześć, cześć. Proszę to i to, dziękuję. Proszę bardzo, dziękuję. Wychodząc schyliła się jeszcze, by wyrzucić coś do śmieci. Spojrzał na nią tak, że chyba poczuła jego rzęsy na pośladkach, które przez chwilę były częściowo obnażone przez obsunięte spodnie. Chyba nie ma majtek. Wychodzi. Muszę ją zatrzymać. Ale co ja jej powiem? Cały się trzęsę. Czuję się jakbym to ja się wtedy rozebrał. Więc cześć, cześć i wyszła. Była już na skrzyżowaniu, gdy doznał oświecenia. Motyw, który w swoim czasie dopada każdego artystę przywędrował do niego na tamtym kawałku zabazgranego papieru i targany odradzał się wśród krzyków dziewiczej bieli. Tymczasem ona nagle znieruchomiała rzucając mnie w wir wątpliwości. Upewniwszy się ukradkowym spojrzeniem, że nikt z sąsiedztwa jej nie obserwuje, wyruszyła w drogę powrotną, kołysząc wyzywająco biodrami. „Pewnie czegoś zapomniała” - pomyślał nieświadomy zagrożenia sklepikarz poprawiając pospiesznie fryzurę.