Motyw wędrowny
, z którym należy się obnosić, zachowując pozory, że się tego nie robi. I jeszcze trzeba używać przekleństw wbrew ich przeznaczeniu, choćby przy komplementach. Od-pa-da. Zresztą ona też nie zaryzykuje zabrania na imprezę takiego dziwaka. Czasami w dziwny sposób waha się, o co poprosić, jakby powtarzała w myślach przygotowaną mowę. Ale póki co, poza obrębem korytarza, którym wędruje ku mnie światło odbijane od jej ciała, łączy nas tylko niezręczna uprzejmość, która po naszym pierwszym „widzeniu” zastąpiła życzliwość. Proszę to i tamto, dziękuję. I to, że pewnie byśmy do siebie nie pasowali ma się nijak do cudów więzionych w obcisłych ciuszkach. O, idzie. Proszę to i tamto. Proszę. Zarys sutków bardzo wyraźny, chyba jest dziś bez stanika. Idzie od razu prosto do domu. Tak, pora się przebrać. Już jest. Zdejmuje bluzkę, prawie idealna klepsydra, ale ciągle stoi tyłem, odwraca się, nie, zawahała się, znika, jeszcze nie zdobyła się na odwagę. Odkąd zaczęła się szkoła muszę wcześniej wstawać, żeby ujrzeć to, co z taką gracją odsłania ta zwiewna namiastka czerwonej nocnej koszulki, w której słodko śpi, o ile nie śpi nago. Śmiało. Wchodzi na parapet, wyciąga ręce ku górnej ramie okna, które otwiera się wciąż dla mnie enigmatyczną metodą. Z ramionami unosi się ta skąpa sukieneczka odsłaniając na chwilę majtki. Teraz się odwróci. Pochyla się podpierając o jakiś mebel, wszystko widać. Kombinuje coś koło ramiączek swego wdzianka. Odwraca się, poprawia coś na parapecie, jedno ramiączko się obsunęło, gdy będzie się prostować, przez chwilę będzie widać pierś. Jest. Jutro uzbroję się w lornetkę, żeby dobrze obejrzeć sutki. Robią z koleżanką jakieś przemeblowanie. Dosunęły jakiś stolik do okna. Zaczyna łazić po nim na czworaka. Na razie w ubraniu, ale i to niebezpiecznie podnosi mi ciśnienie. Wczoraj wieczorem usłyszałem jakieś krzyki, które zabrzmiały jak samcze zewy w wersji żeńskiej. Po raz pierwszy się zniechęciłem, ale cóż złego jest w burzy hormonów, której nawrót sam przecież przechodzę. Bo jak inaczej określić podglądanie małoletniej sąsiadki? Jest. Ma na sobie niepewność mojej ulubionej czerwonej koszulki. Zbliża się na czworaka, by poprawiać kwiaty. Dokładnie widzę obie piersi, szkoda czasu na sięganie po lornetkę. Teraz się odwraca. Nie ma majtek? Nie, to wyjątkowo skąpe majteczki, zmiana powierzchni odsłoniętej skóry to miła niespodzianka. Ta jej gra na pograniczu ukierunkowanego ekshibicjonizmu to chęć oddania się, obnażenia. Nie gapi się rozbierając mnie wzrokiem, spogląda tylko, myśląc, że o tym nie wiem, by upewnić się, że patrzę i to ona rozbiera się w porywach tego, co powoli przestaje być tylko fantazją. Odsłania tylko część, bym ja mógł zedrzeć resztę tego, co dawno przestało być wstydem, aż do ostatniego figowego listka. Żeby tylko się nie zakochała. To tylko pożądanie i wielce prawdopodobne, że tylko chwilowe, że przeminie po pierwszym fizjologicznym spełnieniu, mimo którego pozostanie magiczny niedosyt, od którego niezdrowa rozkosz może się okazać jedyną ucieczką, która z czasem, jak narkotyki czy literatura, i tak okaże się drogą do nikąd. Coraz śmielsza i coraz pewniejsza. O Boże, jest w samej bieliźnie, ma rozpięty stanik, zaraz się z niej osunie. Nasienie tak się ciśnie na zewnątrz, że aż mnie boli, ale przecież nie zrobię tego na jej oczach, podniecenie szalejące w płucach i wzwód jak u prawiczka przy pierwszym pornosie. Nie odejdę, wytrzymam, jeszcze chwilę, wiem, że to zrobi. Zrobi to z zimną krwią. Tak. Zdejmuje majteczki. Naga. Przyjmuje pozę niczym ożywiony posąg bogini. Jak może zachować zimną krew, skoro gotuje się jej w brzuchu? Zdradza ją rumieniec. Postawiła nogę na parapecie, żeby wszystko było widać, to na pewno dziewica, to ten rodzaj podniecenia, ciekawość swego dojrzewającego ciała. Zerwałem firankę, głupi, a ona nie wytrzymała, osunęła si