Ziemowit jesienny cz.6 i 7
- Kompotu? - Łagodny głos Elzy rozniósł się po pokoju. Cała rodzina Zimmermann siedziała przy stole i spożywała kolację, jak w każdą niedzielę. W powietrzu unosiły się wspaniałe zapachy posiłków, gotowanych przez Zuzannę. Tego dnia nawet kot przyjaźnie mruczał.
- Poproszę - Odparła uprzejmie Doris- matka Elzy- Rachel, jak podobało ci się w teatrze?- Doris kontynuowała rozmowę z wnuczką.
- Było wspaniale, babciu, przedstawienie naprawdę ciekawe - Uśmiechnęła się lekko. Rachel nie czuła się najlepiej, od dłuższego czasu bolał ją żołądek, a zapachy kręcące się jej pod nosem, zniechęcały ją do jedzenia. Zawsze lubiła niedzielne kolacje, był to czas w którym rozmawiała z babcią i pokazywała, jak dobrze gra na pianinie. Mutti uczyła! Lecz dzisiejszego dnia nie chciała uczestniczyć w spotkaniu rodzinnym, czuła mdłości i posmak zgniłych pomarańczy w ustach. To wina tego gorsetu! Tak długo dzisiaj mnie dusił…
Rozmowy toczyły się dalej. Dania przygotowane przez Zuzannę były wyśmienite, a rodzice Elzy śmiało wychwalali gosposię domową. Doris i Cyprian mieszkali nieopodal herbaciarni „Rubin”, na Boulevard, więc nie korzystali z żadnych pojazdów. Droga do córki zajmowała im niecałe piętnaście minut, ten krótki i powolny chód zawsze poprawiał im humor. Uliczki były czyste, a przejście przez owy plac pobudzał zmysły. Kwiaty i drzewa miło uśmiechały się do staruszków i opowiadały o dawnych czasach, kiedy to były jedynie korzonkami w ziemi.
- A co u was, mamo? - Spytała Elza.
- Po staremu - Widelec z ziemniakiem powędrował w stronę ust. Doris przeżuwszy go, dodała- Nijaka panna Kowalska zagościła w mieszkaniu naprzeciwko. Czysta Polka!
Elza uśmiechnęła się porozumiewawczo, usiadła i wygładziła suknię. Czepiec starannie zakrył jej hebanowe włosy.
- Zapomniałaś wspomnieć o liście - Dodał zmierzło Cyprian. Nie wiek zrobił z niego takiego buraka, Elza zawsze go takiego pamiętała. Gdy był już za stary, by pracować, siedział całymi dniami na krześle i paląc cygaro czytał gazetę. Nikt nie mógł mu przeszkadzać… Dawne siniaki zaswędziały kobietę pod skórą.
- Nie, nieistotne! - Doris gwałtownie machnęła ręką i spojrzała groźnie na męża. Jej oczy lśniły błękitem, mówiąc to mieliśmy pominąć, Cyprianie!
Elza zauważywszy spojrzenie matki, zaciekawiła się nagłą wypowiedzią ojca. Jak widać, coś stało na rzeczy, gdyż ojciec dotychczas siedział cicho i jedynie prostymi zdaniami odpowiadał na pytania.
- Jakieś dwa dni temu pod drzwiami leżał list - Starzec zapalił cygaro. Okropny zapach rozniósł się w pomieszczeniu, Zuzanna lekko uchyliła okno- obwieszczający, iż wychowałem córkę szatana!
Ciemnooka poczuła jak w jej głowie rozkręca się karuzela. Coraz szybciej i szybciej… Usiadła i zamoczyła usta w szklance z wodą.
- Słucham?- Temperatura wzrosła, pod pachami kobiety były widoczne niewielkie plamy z potu.
- To nic takiego! - Wykrzyknęła obrończo Doris - Głupi żart, to tylko głupi żart. Nie widzę potrzeby rozmawiania o tym! Listu już dawno nie ma, więc proszę, zmieńmy temat!
To nie jest koniec… To dzieję się naprawdę. Elza postanowiła się nie przejmować tym, co działo się w ostatnim czasie, jednak… to nadal tu jest, to krąży. Jeżeli to coś dotarło i do moich rodziców to… to dopiero początek. Wzięła głęboki wdech, zapach cygara wleciał jej do nosa, zakasłała. W ustach poczuła smak zgnilizny. Czy rodzice mają o czymkolwiek pojęcie? Zagraża im niebezpieczeństwo?!
- Spokojnie - Ciągnęła dalej Doris. - Już po wszystkim…
Elza zamknęła oczy, oddychała ciężko. Pod powiekami przeleciał jej szybki obraz łopat uderzanych o ciało kobiety. Wdech, wydech, wdech… nagłe krzyki gosposi, pobudziły kobietę. Już miała ją ukarać, gdy spojrzała na Rachel… Dziewczynka siedziała sztywno z głową opartą o stół. Jej oczy były zamknięte, a z ust wydobywała się ślina. Całe jej ciało lekko drgało…