Mój mały sąsiad.
Mój mały sąsiad.
Mieszkałam wówczas z rodzicami i bratem w domku babci, oczywiście ona też tam mieszkała. Byłam już prawie dorosła, a on, Pawełek, wprowadził się z rodzicami i dużo starszym bratem do willi obok, po sąsiedzku. Jego brat Marcin rzadko kłaniał się, chodził z głową wysoko uniesioną w górze i przypominał swoją matkę, była identyczna. Natomiast Pawełek był wykapanym tatą. Skory do rozmów z sąsiadami, wesoły i przyjazny ludziom. Jego tata miał jedną widoczną wadę, lubił alkohol…
Pawełek często zaczepiał dorosłych.
- Proszę pani, czy mogę zerwać sobie orzechy z waszego drzewa? – pytał często wczesną jesienią.
- Pozbieraj te, które leżą na trawie, są bardziej dojrzałe – odpowiadałam.
Czasami, kiedy niespodziewanie dla niego, wychodziłam z domu, spadał z drzewa jak przejrzały owoc. Bałam się, że coś może mu się stać, ale zawsze spadał jak kot na cztery łapy. Prosiłam, aby lepiej nie wchodził na drzewo. Ale, przecież to był mały sympatyczny łobuziak, taki po prostu był. Jego naturą był żywioł: poznawanie otaczającej go przyrody, samotne wycieczki ( bez wiedzy rodziców), na sąsiednie ulice, place, ogrody. Koniecznie musiał być w ruchu.
Aż nadszedł czas, kiedy Pawełek musiał iść do szkoły. Mama, która widocznie nie zrealizowała w swoim życiu planów dotyczących umiejętności gry na instrumencie, zapisała go do szkoły muzycznej I - go stopnia. Może chciała zrealizować się przez syna? Chłopiec musiał mieć dobry słuch muzyczny, bo przecież inaczej nie zostałby przyjęty. Od tej pory słyszeliśmy jego brzdąkanie na pianinie. Wprawki trwały długo i były dla dziecka udręką.
Kiedy tylko spotykaliśmy się przed naszym domem, żalił się:
- Proszę pani, ja nie chcę grać na pianinie, tak mnie bolą plecy, kiedy tak muszę siedzieć i siedzieć …
- Rób sobie krótkie przerwy na ćwiczenia gimnastyczne – radziłam mu i pokazywałam jakie będą najlepsze.
- Ale to takie nudne – odpowiadał. Jego niebieskie oczy, czarne włosy, śniada cera i mina skrzywdzonego aniołka , tworzyły niezwykły obraz. Nie potrafiłam mu pomóc, byłam tylko rok starsza od jego brata.
W cieplejsze dni, kiedy okno było otwarte lub uchylone, słyszeliśmy grę Pawełka, coraz lepszą. Tak minął rok szkolny, wakacje. Pawełek rozpoczął edukację w drugiej klasie, natomiast ja, w maturalnej. Jak dawniej spotykaliśmy się przypadkiem, przed domem. Był smutny, jak nigdy.
- Proszę pani, dlaczego ja muszę ćwiczyć granie, chciałbym pokopać piłkę z Danielem – pożalił się, pociągnął nosem, wytarł go rękawem bluzy i ujrzałam najzwyklejszą łzę, spływającą mu po policzku.
- Pawełku, może kiedyś będziesz wielkim, znanym pianistą? Czasami trzeba pocierpieć – rozmarzyłam się.
- E – tam, wolę biegać z chłopakami… A wie pani, że niedługo idę do Pierwszej Komunii, w czerwcu – zmienił nagle temat.
- Pewnie strasznie się cieszysz? – spytałam z nadzieją.
- Tak naprawdę to nie wiem, kiedy pytam mamę o Pana Jezusa, to ona każe zapytać siostrę na religii – przyznał rozbrajająco.
- Obiecuję, że to będzie twój wielki dzień – zapewniłam.
Nadszedł marzec, dość zimny i nieprzyjemny. Wracałam ze szkoły później niż zwykle, musiałam zahaczyć jeszcze o bibliotekę, a tam, kiedy ginęłam między regałami, szybko nie wychodziłam.