Mistrzowie Pokory
Przyznam szczerze, że nie znałem tych zakątków Krakowa, przez które prowadził mnie Stanisław. Wąskie uliczki, domy z pourywanymi okiennicami, góry odpadków walających się pod nogami… To nie był Kraków jaki znałem. Ludzie, których mijaliśmy byli niedomyci, odziani w brudne łachmany i w większości pijani. Ni stąd ni zowąd wyrosła przed nami brama miejska. Kamienie z muru zostały zapewne wyjęte przez mieszkańców okolicy. W jakim celu? Diabeł nie raczy wiedzieć.
Wprost proporcjonalnie do przebytego dystansu rosło niebezpieczeństwo zauważenia mojej skromnej osoby. Aby to niebezpieczeństwo zminimalizować, przybrałem dość wygodną postać wróbla. Przyznam, że nie przepadam za niepozornymi formami, ale w tej sytuacji nie było lepszego wyboru. Mogłem dotrzymać korku Stanisławowi, a gdyby ktoś go zaczepił, dosłyszałbym całą rozmowę.
Cała sprawa nabrała rumieńców, kiedy znaleźliśmy się poza miastem. Ciekawe po co, zwykły żak opuszczał przyjazny Kraków? Niestety, nie dane mi było sprawdzić. Po kilkuset metrach natrafiłem na szczelną ścianę czystej energii[2]. A parzyła, jakby postawił ją sam Gabriel. Nie spodziewałem się czegoś takiego, nie w okolicach Krakowa. Po pierwsze, nie mam pojęcia, kto ją postawił. Barierę Michała obszedłbym bez większych problemów. Stary wyga ma nawyki, których nie zmieni za żadne skarby. Nawyki Michała były swojego rodzaju kluczem. Rafał z pewnością przebywa w Londynie. Co do Gabrysia, owszem był w Krakowie kilka lat temu, ale nie stawiał podobnych konstrukcji.
Po drugie, nie mam pojęcia, dlaczego ją postawił. Nie pamiętam, żeby w okolicy Krakowa były jakieś miejsca związane z magią. Wszystkie uroczyska na ziemiach Polski, zostały dezaktywowane przez Lestka, syna Siemowita. Nawiasem mówiąc, Lestek nie wdał się w ojca. Siemowit był bowiem jednym z najpotężniejszych magów, jakich ziemia widziała. Merlin z Brytanii nie dorastał mu do pięt.
Dochodziła druga. Stanie przed barierą czekając na zbawienie, nie było konstruktywnym zajęciem. Hm… Trzeba znaleźć Asmodeusza.
●
Wieczory w karczmie „Pod Diabłem i Gołębicą” zawsze są spędzane w miłej atmosferze. Siedzieliśmy z Asmodeuszem w kącie karczmy posilając się polskimi przysmakami. Pracując nad pieczenią w sosie, kątem oka obserwowałem grupę żaków pijących na umór. Wieczorna zmiana. Tych, co pili rano, widziałem na zewnątrz, śpiących pod ścianami domostw w kałużach własnych wymiocin.
Asmodeusz opróżniał talerz zupy, której skład był trudny do odgadnięcia z powodu dużej ilości pływającej na powierzchni pietruszki. W Kręgach wszyscy znali słabość Asmodeusza do tego warzywa.
Dwaj Anglicy siedzący w kącie nie przyciągali uwagi stałych bywalców. Ich bardziej interesował alkohol. Dlatego lubiłem Polaków: wszystko dało się załatwić przy wódce i wódką. Rozmowa w języku angielskim uchroniła nas przed niechcianymi podsłuchiwaczami. - Wiesz, Mefisto… Na twoim miejscu nie przejmowałbym się tą sprawą. Skoncentruj się na Twardowskim, żeby Lucyfer się odczepił i tyle.