Mistrzowie Pokory
Ludzie… Głupie stworzenia. Ale to nie ich wina. W końcu to Bóg stworzył ich na swój obraz i podobieństwo. Ani to stałe w poglądach… Odkąd pamiętam, ludzie, kojarzyli mi się z jakąś płynną, śmierdzącą substancją, dostającą się w najdrobniejsze szczeliny, tak aby im było wygodnie. Nic dziwnego, że tak wielu lądowało u nas.
Tak też miało się stać i tym razem. Obserwowałem Annę swoimi kocimi oczyma, leżąc zwinięty w kłębek na fotelu. Anna właśnie kończyła rysować na ziemi drugi pentagram. Z tego co chciało mi się usłyszeć, wiedziałem, że kobieta zamierza wywołać Astezariusza, mojego dobrego znajomego, demona średniej kategorii, z grupy ifrytów. Jeżeli Anna będzie mieć szczęście, Aste zauważy mnie na tyle wcześnie, żeby jej od razu nie zabić.
Skąd wiedziałem, że Astezariusz zabije Annę? Po pierwsze, mój przyjaciel kocha spać i nienawidzi, kiedy się go budzi bez powodu. Po drugie, ludzie to głupie stworzenia. Po trzecie, Anna nakreśliła zły pentagram. Z takim, mogła sobie przywoływać co najwyżej impy. Taki ifryt jak Aste, mógł go zdmuchnąć mrugnięciem powieki. Rzecz jasna, z całym domem przy okazji.
Anna stanęła pośrodku większego, bezużytecznego pentagramu. Miała na sobie czarną, prostą szatę wymaganą do tego typu rytuałów, która podkreślała jej kobiece kształty. Ziewnąłem, kiedy zaczęła inkantację. Jakaś mucha usiadła na oparciu fotela. Dla czego okazała się bardziej interesująca niż odprawiająca rytuał dwudziestopięciolatka? Dla tego, moi mili, że z takimi widokami miałem do czynienia bardzo często.
Anna inkantowała płynnie, a ja obserwowałem muchę. Po chwili poczułem odór gnijącego ciała. Hm… Aste uwielbia siarkę. Czyżby Anna przywoływała kogoś innego? A co mnie to obchodzi.
Mucha odleciała w chwili, gdy w mniejszym pentagramie powinno zacząć coś się dziać. Tymczasem, żadnych dymów, płomieni i innych zbędnych ceregieli nie było.
Zdziwił mnie odrobinę widok Asmodeusza. Dziś przybrał postać wysokiego, ciemnowłosego młodzieńca o ostrych rysach twarzy odzianego w półpancerz. Jak zwykle piekielnie przystojny.
-Witaj Mefisto – zwrócił się do mnie, całkowicie ignorując Annę, która teraz stała z rozdziawionymi ustami, spoglądając to na mojego przyjaciela, to na mnie.
- Witaj Asmodeuszu – odpowiedziałem przybierając formę umożliwiającą mi mowę: wysokiego, błękitnookiego młodzieńca, o śnieżnobiałych, prostych włosach upiętych w koński ogon, odzianego w ozdobną, szkarłatną szatę – Szczerze mówiąc, spodziewałem się Astezariusza, ale ciebie też miło widzieć. Co cię sprowadza na ten padół?
- Zadanie od Niosącego Światło, jak zwykle – odparł Asm, z lekkim, pogardliwym uśmieszkiem.
- Co tym razem?
- Powinieneś wiedzieć… Anno, przynieś nam wina –wtrącił siadając na fotelu po drugiej stronie pomieszczenia. Dziewczyna wybiegła z pokoju, wciąż upiornie blada – To twój klient. Nazywa się Twardowski.
- Ach… Ten gnojek.
- Lucyfer się niecierpliwi. Mam ci pomóc, Mefisto.