Miecznik (I)

Autor: poskart
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

-Ale jakże to tak?

-Także – odparł zniecierpliwiony chwytając placek z jagodami.

-Przecie prześladowanych bronicie? – zindyczył się niedoszły klient mnąc swoją małą czapeczkę.

-Bronię.

-I łotrów ścigacie i sieczecie złoczyńców…

-Tak, ścigam, siekę ale nie zabijam na zlecenie. No… raczej nie zabijam na zlecenie.

-Eh… bzdurzycie mistrzu, bzdurzycie. Juryl też zbój, do bijatyk on skory i czeka ino aby komu michę wyklepać… A wy tak obojętnie obok przejdziecie? – Krak pokręcił głową i przełknął kęs znakomitego ciasta.

-Zabijam tych co staną do pojedynku… zabijam też tych co nie staną... zdarzało się… ale zbójców, morderców, gwałcicieli czasem… porywaczy… - tu podniósł dłoń by zatamować prawdopodobny potok słów Marcela – Nie tykam niewiernych żon, kieszonkowców, dłóżników ani tym bardziej nerwowych pijaczyn. Ja jestem elitarna siła reagująca, rozumiemy się? Książąt bronię, królewskie karawany osłaniam. Owszem, czasem coś się trafi w drodze pomogę ale nie obrażajcie mnie byle pijaczyną. Wezwijcie sobie do niego milicję…

-Ale dlaczego panie miecznik, dlaczego to tak? – zapytał wychodząc już Marcel

-W moim fachu – wyrzucał słowa z ust pełnych ciasta – Mówi się na to „Niska szkodliwość społeczna”- zakończył Krak i zamknął drzwi. Marcel nie był jednak dziś ostatnim który w nie zapukał. Zaraz po nim pojawił się miejscowy kowal. Proponował zaledwie kilka felernie wykonanych mieczy w zamian za śmierć lub jak to wyraził „trwałe kalectwo” kupca który psuł mu interes sprowadzając tanie narzędzia z Cesarstwa. Trzeci był pucułowaty kupiec – zdradzany mąż ziejący nienawiścią do żony i jej kochanka, cóż za zbieg okoliczności, kowala. Czwarta była zdradzana żona. Po niej dłużnik miejscowego bankiera i wreszcie młody mieszczanin pobity przez drużynników miejscowego księcia. Mistrz odmówił wszystkim. Nie znosił hołoty i chamstwa. Słońce już zaszło kiedy Krak po raz kolejny usłyszał pukanie. Otwierał za każdym razem i cierpliwie słuchał wszystkich bo czasem wśród tej lawiny słów znajdował się samorodek w postaci mieszczan i kupców z dużym problemem i pękatą sakiewką. Tym razem za drzwiami czekała go niespodzianka.

-Nikogo tu nie znam. – niespodzianka spuściła wzrok – Ani nigdzie. Jej zielona suknia dalej była podarta i brudna. – Pomyślałam że może… -Krak poruszył nozdrzami niespokojnie.

-Wejdź.

-Dziękuję.

-Nie ma za co – uśmiechnął się mile zaskoczony kurtuazją dziewczyny – Tak trzeba.

Nie rozmawiali dużo. Zasnęła mu z głową na kolanach.

                Rano, razem zjedli śniadanie. Kupili jej nowe ubranie – skórzane spodnie i pikowany kaftan. I ciepły, wełniany płaszcz. Wyjechali tuż przed południem. Razem. Jechali powoli, podkowy w uspokajającym rytmie postukiwały o brukowany gościniec – już nie tak zbójecki, bardziej uczęszczany. Wtulona w niego milczała. Nie przeszkadzało mu to. I on nie lubił mówić.

-Jadę do księcia Lesława. Na zamek. Jeśli chcesz…  możesz zostać ze mną na kwaterze. – zaczął niepewnie mistrz.

-Chcę. – powiedziała cicho jeszcze ciaśniej obejmując go w pasie. Klacz jednostajnie dreptała pustym gościńcem. Jesienny wiatr, znów dawał się we znaki. Stanęli na noc na polanie obok traktu. Chłód i mrok odpędzili ogniskiem i ciepłymi kocami. Zjedli ser z chlebem i popili go sporą ilością wina. Nie mówili dużo ale chyba rozumieli się bez słów. Objął ją a ona wtuliła

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
poskart
Użytkownik - poskart

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2011-10-27 15:01:53