Mieczem i Toporem
nim. Znaleźli się w obozie. Wbiegli do jednego ze skórzanych namiotów. Był pusty. Kilian wyjrzał na zewnątrz. W oddali ujrzał ogromny, górujący nad innymi namiot, na szczycie którego przytwierdzone były dwa olbrzymie rogi.
- Tam mieszka wiedźma. - Rzekł do swego towarzysza wskazując palcem na budynek.
- Więc na co czekamy? - Spytał Mieszko i z obnażonym mieczem wyskoczył z kryjówki.
Pędził niczym ogier, po drodze zatrzymując się tylko na chwilę, by odparować cios, lub zagłębić ostrze w ciele jakiegoś Wandala. Druid biegł w pewnej odległości od Słowianina, nie angażując się w bezpośrednią walkę. Omijał broczące krwią zwłoki, starając się utrzymać tempo. W końcu dotarli do siedziby wiedźmy. Z bliska namiot był dużo wyższy niż początkowo myśleli. Wejście przesłonięte zostało grubą zasłoną z nieznanego materiału, która jednak odchyliła się, gdy do niej podeszli. Z wnętrza wypadły dwie nieludzko wyglądające postacie. Obie były wzrostu dwóch dorosłych mężczyzn, a w dłoniach ściskały kamienne młoty, którymi wymachiwały w powietrzu jak cepami. Druid zniknął za najbliższym szałasem, zostawiając Mieszka samego. Ten, starając się trzymać przeciwników na dystans, cofał się powoli i uchylał przed zamaszystymi uderzeniami. Wyczuł moment w którym jeden z wrogów, po zadaniu ciosu stracił impet, przygotowując się do następnego i doskoczył do niego z szybkością pantery. Rozorał mieczem jego brzuch, który rzygnął mu w twarz cuchnącymi wnętrznościami, poskręcanymi niczym stado żmij. Bestia padła twarzą w piach zwijając się w kłębek. Druga, widząc jak jej towarzysz umiera, zaatakowała na oślep. Cios był niecelny i wykonany niezgrabnie. Umięśnione ramię poleciało w powietrze, a tryskająca z niego obrzydliwa jucha splamiła skórzany pancerz Mieszka. Oszalały z bólu stwór wyciągnął zza pasa sztylet, który wielkością dorównywał broni Walenroda i zamierzył się na przeciwnika. Słowianin uskoczył, przeturlał się pod nogami napastnika i zagłębił ostrze w jego kroczu. Strażnik klęknął na kolanach, zdrową kończyną zasłaniając ranę. Mieszko jednym cięciem pozbawił go głowy. Nie myśląc wiele wparował do namiotu. Ku swojemu zaskoczeniu ujrzał tam druida, na przeciwko którego stała stara, zgarbiona kobieta. Oboje wyglądali, jakby ich ciała przygniatał jakiś straszliwy ciężar, a oni musieli się od niego uwolnić. Wiedźma stała w centrum usypanego z niewielkich kości kręgu i mamrotała pod nosem zaklęcia. Wskazała palcem na Kiliana, który nagle dosłownie zapadł się pod ziemię. Zniknął.
- To koniec. - Pomyślał przerażony Mieszko.
Starucha skierowała swój wzrok w jego stronę. Jej oczy były żółte, niczym gnijące jesienią liście. Zaciskała powoli pięść, a książę poczuł, jak coś niewidzialnego oplata mu szyję i zacieśnia uścisk. Stracił dech. Upadł, spoglądając w stronę czarownicy, która z uśmiechem triumfu splunęła przed siebie. Świat zawirował mu przed oczyma i już prawie stracił przytomność, gdy nagle śmiertelny, wywołany nadludzkimi siłami chwyt zelżał. Wiedźma zrobiła się niespokojna. Niespodziewanie w miejscu w którym stała, niczym węże, wyskoczyły z ziemi dwie ogromne ręce. Pochwyciły kobietę i wciągnęły w powstałą czeluść. Dał się słyszeć nieludzki wrzask, który niemalże ogłuszył i tak osłabionego Walenroda. Gleba w centrum kręgu kotłowała się i burzyła, by po chwili wyrzucić z siebie zakrwawione fragmenty ciała. Na samym końcu w górę poszybowała głowa. Spadła zaraz obok księcia. Na piasku wyrosła spora bruzda, która kierowała się na zewnątrz namiotu, tak jakby jakieś olbrzymie zwierzę ryło pod powierzchnią. Mieszko złapał odcięty łeb i nabił go na miecz. Uniósł w górę i wyszedł przed namiot. Ujrzał istną rzeź. Poraniony, broczący krwią Torlof ciągle bezlitośnie mordował Wandalów, dzielnie