Mexica - historia alternatywna
Na tak niepewną i niebezpieczną wyprawę mógł się odważyć tylko człowiek, który stał teraz u stóp królewskiego tronu.
--------------------------
Przygotowania zajęły prawie dwa lata. Z północy nieprzerwanie ciągnęły wielkie wozy, załadowane drewnianymi balami. W porcie Ixtapaluca budowano sześć okrętów, największych, jakie kiedykolwiek powstały. Quatemoc nadzorował wszystko i regularnie wysyłał do króla kurierów z raportami. Na tę wyprawę zabierał ze sobą kilka doborowych oddziałów wojowników i najlepsze konie z królewskich stajni.
Itzcoatl przybył do Ixtapaluca, by ze specjalnie dla niego zbudowanej wieży obserwować wypłynięcie okrętów. Wschodziło słońce. Wilgotny wiatr szarpał purpurowym płaszczem i bezlitośnie smagał twarz króla, który długo wpatrywał się w daleki horyzont, nawet wtedy, gdy zniknął już za nim ostatni żagiel.
--------------------------
Na rozkaz króla wzdłuż wybrzeża wzniesiono wiele wież. Dniem i nocą strażnicy obserwowali z nich morze.
Itzcoatl, jak niegdyś, wyczekiwał posłańców ze wschodu. Od rozpoczęcia wyprawy minęło niemal pół roku Wiedział, że Quatemoc uczyni wszystko, by z niej powrócić. Jednak w miarę upływu czasu ogarniały go wątpliwości. Czy zdołał właściwie odczytać wolę boga, w którego imieniu władał potężnym imperium? W niejedną bezsenną noc stał na tarasie, wpatrując się w gwiazdy, jakby szukał w nich odpowiedzi na dręczące go pytania. Gdy już niemal utracił wiarę, nadeszła wiadomość, że na horyzoncie ukazały się żagle.
--------------------------
W porcie trwał wyładunek. Wkrótce ogromny konwój miał wyruszyć do Tenochtitlan. Ledwo okręty przybiły do brzegu, Quatemoc wyruszył na czele niewielkiego oddziału. Chciał jak najszybciej dotrzeć do stolicy, by osobiście przekazać królowi pomyślne wieści.
Wyczerpanie trudami podróży odcisnęło piętno na twarzy byłego pirata, ale w oczach, w miejsce bólu i rezygnacji, pojawiła się nadzieja. Równie mocno jak król, chociaż z innych powodów, pragnął powodzenia tej wyprawy. Wiedział, że życie jego synów zależy od tego, jak długo on okaże się przydatny.
--------------------------
Itzcoatl pospieszył do sali posłuchań. Podobnie, jak dwadzieścia miesięcy temu, odprawił straże. Tym razem Quatemoc nie klęczał. Czekał z pochyloną głową i skrzyżowanymi na piersiach rękoma.
- Panie, sztormy zabrały dwa okręty, lecz dotarłem do Dalekiej Ziemi. Wypełniłem wolę boga.
Itzcoatl nie spuszczał wzroku z wychudłej twarzy mężczyzny.
- To wielka i żyzna kraina – mówił Quatemoc. – Nie ma tam miast i dróg. Tylko małe osady i dziwaczni ludzie o bladej skórze. Czczą wielu bogów. Uciekali przed nami w popłochu. Bali się nawet koni. Ale potrafią wytapiać ze skały twardy i mocny metal na noże i groty oszczepów.