Ansambl
fragment nowej prozy)
Przed wejściem wisiał duży plakat z informacją o dzisiejszej atrakcji „Zapraszamy! Wystąpi „Narodnyj Ansambl Biełarusskoj Piesni”. Nigdy jeszcze nie słyszałem takiego zespołu na żywo, więc moje zainteresowanie wzrosło. Weszliśmy do środka. Duża sala była już całkowicie zapełniona, miejscowi stali nawet pod ścianami. Dla nas, gości zza granicy i stryjka z żoną oraz cioci, zarezerwowano jednak miejsca w pierwszym rzędzie. Dobrze być przyjezdnym z daleka!
Rozsiedliśmy się wygodnie. Minęło kilkanaście minut i na scenę wbiegł truchtem cały zespół. „Wbiegł truchtem” to duży eufemizm. Deski zadrżały pod rytmicznym tętentem nóg ponad czterdziestu pieśniarek. O Matko! Spodziewałem się ujrzeć młodziutkie, szczupłe i nadobne dziewczyny, a wbiegły dojrzałe matrony o kształtach, których nawet sam Rubens nie wstydziłby się namalować. A niech to! Musiałem obejść się smakiem co do wrażeń wizualnych, o jakich marzy każdy młokos, któremu pod nosem i na twarzy pojawiają się pierwsze oznaki dorastania. Może wcześniej urodzonym wystarczały piękne suknie, w które pieśniarki były wystrojone, ale nie mnie. W moim wieku większe zainteresowanie wzbudzają konkrety… liczy się netto, a nie tara.
Westchnąłem cicho. No nic, może zadowolą mnie chociaż pięknymi pieśniami. To też nie będzie źle, a dzisiejsze straty wizualne powetuję w inny sposób. Przecież będziemy na Białorusi cały miesiąc. To mnóstwo czasu na zawarcie znajomości z miejscowymi, dużo młodszymi przedstawicielkami odmiennej płci. Kiedy wchodziłem na salę, widziałem wiele twarzyczek, które były całkiem, całkiem, a do tego w wieku odpowiednim dla mnie. Nie będzie tak źle, jeszcze nawiążę bliższe kontakty, poznam tutejsze zwyczaje… Ale to później. Teraz posłucham, jak ansambl śpiewa.
Chórzystki zaśpiewały. Dyrygent wzniósł pałeczkę, przyboczna orkiestra zagrała na ludowych instrumentach, ku sufitowi uniosły się piękne głosy rozpisane na alty, mezzosoprany i soprany. A niech to! Głosy może i piękne, ale… Byłem nastawiony na „coś ludowego” w stylu rosyjskich pieśni lub ukraińskich dumek. Natomiast melodie, które usłyszałem, w ogóle nie były w moim guście. Bardziej przypominały wysiłkowe pienia na głosy niż przyjemne i proste, łatwo wpadające w zwykłe ucho rytmiczne nutki. Jak mam to wytrzymać?!
Rozglądnąłem się ukradkiem po widowni. Starsze osoby siedziały zasłuchane, ale młodsi, podobnie jak ja, nie mieli zbyt nabożnych min. Kurde! Gdybym siedział w jednym z tylnych rzędów, może angielskim sposobem mógłbym się ulotnić. Ale z przedniego rzędu, na widoku, z najlepszych miejsc gościnnie nam udostępnionych?!
Wziąłem na wstrzymanie. Obrałem punkt nad głowami zapiewajłek i, zapatrzony w niego, znieruchomiałem w pozornym zasłuchaniu. Próbowałem myśleć o czymś innym, bardziej przyjemnym, ale zawodzenie dochodzące ze sceny nie pozwalało mi się skupić. No nie, ciągle mnie rozpraszają! To ma być gościnność? Pewnie gospodarze z domu kultury jeszcze myślą, że nieba mi uchylili!
Dotrwałem do przerwy. Uff, wreszcie chwila odpoczynku od przenikliwych dźwięków, które przez prawie godzinę świdrowały moje uszy. Szybko wyszedłem na dwór wraz z większością miejscowych. Niektórzy z młodych wiekiem nie poprzestali na oddychaniu świeżym powietrzem – tak się rozpędzili, że nie potrafili wyhamować i nogi unosiły ich dalej i coraz dalej od budynku. Ci mają się dobrze! Siedzieli w tylnych rzędach, ich nieobecność na drugiej części koncertu nie rzuci się tak w oczy, jak puste krzesło w pierwszym rzędzie. Krzesło specjalnie zarezerwowane dla jednego z gości, którym byłem.