Martwa natura
t obudowę kaloryferów. Bez rezultatów. - No i gdzie ci włamywacze. Dały się słyszeć pełne niedosytu głosy. - Nie wiem. Może uciekli oknem. Stwierdziłem zdezorientowany. - Tak. Mieli bereciki ze śmigiełkami i odfrunęli w siną dal. Stachu jak zwykle musiał być uszczypliwy. - A może się zmniejszyli i odpłynęli tą łodzią podwodną, która założyła ci podsłuch. Grał dalej na moich emocjach. Czułem się fatalnie. Sprawdzałem jeszcze czy czegoś nie brakuje, lecz wszystko tkwiło wzorowo za swoim miejscu. - Oj Mireczku. Stachu poklepał mnie po plecach. - Strzel sobie setkę, odpocznij, wyśpij się dobrze i nie siej więcej paniki. Czułem się cholernie głupio. Towarzystwo zaczęło opuszczać mieszkanie chichrając mi się prosto w nos. Zostałem sam. Zawstydzony, przybity, zachodzący w głowę gdzie się podzieli właściciele głosów, które słyszałem po drzwiami. Padłem ciężko na taboret przy kuchennym stole. - Oj. Jaki ciężki. Zaskrzypiało pode mną. Momentalnie zesztywniałem. - Cicho, bo cię usłyszy. Zasyczało od kuchenki gazowej. Byłem jak sparaliżowany i nie wierzylem w to co słyszę. - A jak się zdenerwuje to może nas uszkodzić. Zabulgotało gdzieś od strony lodówki. I tu skubana miała rację. Za te wszystkie poniżenia, które dzisiaj przeszedłem, za ten śmiech sąsiadów nadeszła chwila zemsty. - To ja odmrażałem cię, aby nie było ci ciężko a ty robisz mnie w balona. Krzyczałem wyrywając drzwi lodówki. - Ty Judaszu. Usuwałem z ciebie kamień po to byś stroił sobie ze mnie żarty? Czajnik wylądował lotem koszącym na kafelkach. Z satysfakcją odnotowałem okrzyk bólu, gdy rozpadał się na kawałeczki po zetknięciu z glazurą. Wstąpił we mnie demon zniszczenia. Z lubością wsłuchiwałem się w jęki dewastowanych sprzętów. Nie wiem skąd wzięli się sanitariusze. Chyba telefon ich wezwał. Skubaniutki. Zupełnie o nim zapomniałem. Teraz jestem już spokojny, wyjątkowo spokojny. Biały kaftanik szczelnie okrywa moje ciało. Tylko kozetka nie daje zasnąć, opowiadając wciąż sprośne kawały.