marta i mnich rozdział 9
Nigdy nie myślałem, że moje życzenie tak szybko się spełni. Po siedmiu latach nauki w zakonie, zostałem wysłany na długo oczekiwaną wyprawę, jako giermek swojego opiekuna, a Wilhelm, jako jego stajenny.
Po przebyciu długiej męczącej drogi oddzielającej nas od Ziemi Świętej uzmysłowiłem sobie błąd podjętej decyzji, do której dążyłem wszelkimi dostępnymi środkami. To nie był raj upragniony jak mi się z początku wydawało, chwała i odkupienie za grzechy, ale trud, krew i z góry przegrana walka niemająca końca. Tylko tęsknota i chęć szybkiego powrotu do domu trzymała mnie przy życiu, zrozumiałem tam znaczenie słów: „piekło na ziemi:"
Często wspominałem tam ostatnie dni z pobytu w domu.
Najbardziej w pamięci utkwiła mi ostatnia noc spędzona w domu rodziców. Zbliżały się żniwa, złote kłosy szumiały na polach spalonych letnim słońcem. Ścięte zboże, grabiono, układano w snopki i suszono przy dobrej pogodzie na słońcu.
Obiecałem, że nie wyjadę dopóki nie pomogę im w polu, na co chętnie przystali. Wysuszoną słomę zbierali prędko bojąc się o zmianę pogody, co często przedłużało się do ciemnej nocy.
Pamiętam ostatnią rozmowę, która wcale nie dotyczyła wyjazdu. Ojciec był zawsze rozmowny, pod wieczór nachodziły go zgoła różne filozoficzne myśli. Uważałem go za człowieka mądrego i zawsze mającego coś ciekawego do powiedzenia, dlatego starałem się go słuchać uważnie.
W tedy w tą ciemną noc ojciec przygarnął mnie do siebie, objął ręką tak mocno, aż zabrakło mi na chwilę tchu i powiedział:
- Widzisz tę gwiazdę mocno świecącą nad nami, teraz przez kilka kolejnych dni świeci najjaśniej, kiedy będziesz daleko od domu pomyśl o rodzicach, których zostawiasz. Pamiętaj, czego cię nauczyłem, kiedyś ty będziesz głową tej rodziny.
Kiedy dowiedzieli się, że ich jedyny syn zamierza wyruszyć na krucjatę popadli wręcz w przygnębienie. Nie byłem wtedy wyjątkiem, wielu chłopców w moim wieku rzucało wszystko, co znali i wyruszali wielkimi grupami dołączając do armii krzyżowców. Żałowałem, że przez te wszystkie lata nie mieli ode mnie żadnych wiadomości, a ponieważ niewielu wracało z wypraw krzyżowych sadzili, że ja także zginałem. Gdy wróciłem po latach dowiedziałem się, że zabrała ich epidemia dżumy, nawet nie znam ich miejsca pochówku, bo zmarłych w czasie epidemii nie chowano, a ich ciała palono, lub wrzucano do pobliskich bagien.