marta i mnich rozdział 9
9.
Zygfryd, jak co dzień na moment udał do stajni. Była to przyjemność, której nie mógł sobie odmówić, a nie praca, jaka była mu przydzielona.
Przywitał się z chłopcami stajennymi, którzy byli w wieku, kiedy sam przybył do klasztoru. Zawsze namawiali go, aby opowiedział im jakąś historię z młodości, na to mnicha nie trzeba było długo namawiać.
- Nie mam dziś za wiele czasu dla was chłopcy, ale coś wam opowiem. Będzie to historia z czasów, kiedy sam pracowałem w stajni tak jak wy.
Nie przerywając swojej pracy, słuchali mnicha z zainteresowaniem, od czasu do czasu zadając mu jakieś pytania.
- Widzę, że jesteście wszystkiego ciekawi, zaraz wszystkiego się dowiecie, musicie być cierpliwi - odparł Zygfryd. Jak już wam wcześniej mówiłem miłość do zwierząt, wpoił mi ojciec.
W dzieciństwie obserwowałem razem z nim mieszkające w lesie sarny przemierzające pola w poszukiwaniu żywności, ptaki o pięknych kolorowych piórach wijące swoje gniazda i nasze zwierzęta w zagrodzie. Najbardziej lubiłem konie, miały w sobie tyle dostojności i siły, były takie dzikie nieprzewidywalne, brały udział w walkach, turniejach i umiały pracować na roli, to właśnie one są w moim życiu najważniejsze. Znam je dobrze, wyczuwam ich nastroje, każde ich prychnięcie jest dla mnie jak ludzka mowa. W gospodarstwie mieliśmy konia, którego bardzo kochałem, kiedy było mi smutno przychodziłem tak jak teraz do stajni. Koń wyczuwając mój zapach, podnosił głowę do góry, kręcił nią na boki i czekał, kiedy przytulę twarz do jego łba, był moim wiernym przyjacielem. Kiedy dowiedziałem się od wuja, że będę pracował w przyklasztornej stajni byłem zachwycony. Mój wuj był człowiekiem wesołym, miał gęstą brodę, żywe ciemne oczy i podczas rozmowy zawsze wymachiwał rękami.
Bardzo go lubiłem i cieszyłem, że będę u niego mieszkał. Nie chciałem się rozstawać z rodzicami, zwłaszcza, że byłem jedynakiem i nie było już nikogo, kto mógłby pomóc w gospodarstwie.
Rodzice mówili mi, że to dla mojego dobra, że niedługo wrócę i zajmę się nimi na starość, nie było mi jednak to pisane, Bóg wyznaczył mi inną, trudniejszą ścieżkę. Pamiętam dobrze twarze moich bliskich, kiedy odjeżdżałem, wychudzoną twarz matki z licznymi bruzdami po ospie i ojca z jego uśmiechem na twarzy i bladymi błękitnymi oczami. Miał łzy w oczach, które z trudem powstrzymywał. Przytulił mnie mocno do siebie, jego czapka, z którą nigdy się nie rozstawał przechyliła się na bok. Kiedy się do niego przytulałem na twarzy miałem jego ciepłe łzy, które spływały mi po płonących z przejęcia policzkach, otarłem je szybko ręką i odwzajemniłem uścisk ojca. Przez chwile miałem wrażenie, że widzę go po raz ostatni w swoim życiu, choć szybko odgoniłem od siebie tą niedorzeczną myśli. Z wielkim żalem odsunąłem się od niego, kiedy po raz ostatni uścisnął mi dłoń. Po raz kolejny obiecałem mu, że będę się dobrze sprawował i pilnie uczył, słuchał wuja i swoich przełożonych i nie przyniosę wstydu familii, bo to jedyna szansa dla mnie na lepsze życie. Ojciec powtarzał, że z bystrym umysłem i pracowitością zajdę daleko i taka szansa już może się więcej nie powtórzyć. Jedyną moją pociechą był Wilhelm, którego wuj zgodził się także przyjąć, aby wynagrodzić mi brak bliskich. Wiedziałem, że długo nie pomieszkamy u wuja, obaj z Wilhelmem mieliśmy być odesłani na nauki do naszego klasztoru, gdzie wuj dowoził drewniane beczki na wino.
Kiedy pożegnałem rodziców, wdrapaliśmy się obaj na drewniany wóz i machając na pożegnanie, wyjechaliśmy na drogę prowadzącą w nieznane. W klasztorze dostałem przydział do stajni, oprócz tego miałem pobierać nauki pisania i czytania. Jako młokos zacząłem wykazywać się krnąbrnością, a równocześnie nieprzeciętną inteligencją. Jeden z mnichów dawny żołnierz tak mnie polubił, iż uczył mnie władać drewnianym mieczem, co pozwoliło mi na rozładowanie nadmiaru energii i nieco ostudziło mój charakter buntownika. Z czasem mój charakter i umiejętności posługiwaniem się mieczem zwróciły uwagę jednego z Braci Służebnych, który namówił komandora prowincji, aby przysposobić mnie do służby w zakonie, co pozwoliłoby mi zwiedzić świat i rozwinąć swoje umiejętności w służbie dla Boga. Zgodziłem się bez wahania liczyłem, że po zakończeniu krucjaty będę mógł wrócić do rodziców. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak ta decyzja zaważy na moim życiu. Mój dotychczasowy pobyt w zakonie nie był usłany różami. Ze względu na swój charakter, często sprzeczałem się ze swoimi nauczycielami i w każdej kwestii miałem swoje zdanie, co często przypłacałem karami. Wiedziałem, że nieposłuszeństwo jest niemile widziane w zakonie i z utęsknieniem czekałem, kiedy będę gotowy, aby udać się na swoją pierwsza krucjatę.