Marihuana z kosmosu
Po spakowaniu Michaiła do foliowego worka i zakończeniu papierkowej roboty, udałem się do jedynej osoby w tym zawszonym mieście, która mogła wiedzieć cokolwiek na temat ostatnich wydarzeń. I tak zbyt długo odwlekałem tę wizytę, ale żywiłem nadzieję, że sytuacja samoistnie się wyklaruje. Zapłata, jakiej Curvella Bum Bum żądała za rozplątanie swojego gadziego języka, potrafiła skutecznie odstraszyć każdego psa węszącego w poszukiwaniu informacji. Ja jednak nie miałem wyboru.
*
Dzielnica, którą właśnie przemierzałem, nie bez powodu cieszyła się opinią najniebezpieczniejszej w mieście. Mieszkały tutaj same szumowiny. Mordercy, gwałciciele, pedofile, społeczni degeneraci. Wojny gangów stanowiły codzienność, a wizyty stróżów prawa ograniczały się do krótkich patroli raz w miesiącu. Po takiej przejażdżce radiowóz zazwyczaj wyglądał jak sito i nadawał się tylko do generalnego remontu. Ale jak mus, to mus, a służba nie drużba.
Burdel Curvelli mieścił się niedaleko centrum, w dawnym wariatkowie. Przypominały o tym zakratowane okna oraz pokoje gościnne, w których seks uprawiało się na pordzewiałych szpitalnych łóżkach ozdobionych resztkami pasów unieruchamiających. Żelbetonowe ściany pokrywały strzępy materaców lub wymalowane krwią i odchodami obrazy, jakich nie powstydzili by się najwięksi klasyczni surrealiści.
Curvella czekała w swoim gabinecie. W tej okolicy nawet leżące pod płotem rzygi miały oczy i uszy, dobrze zresztą opłacane przez sześćdziesięcioletnią burdelmamę, więc o moim przybyciu wiedziała, odkąd wkroczyłem w pierwsze zaułki osiedla.
Widok napalonej kobiety przyprawił mnie o spazmy obrzydzenia, połączone z nagłymi skurczami żołądka. Z wielkim trudem powstrzymałem wymioty i wysiliłem się na powitalny uśmiech. Dobrze wiedziała po co przyszedłem i była gotowa odebrać zaliczkę. Leżała rozkraczona na starym materacu ginekologicznym, pamiętającym zapewne niejedną skrobankę. Plamy zaschniętej krwi czerwieniły się na pożółkłym prześcieradle. Gestem dłoni nakazała, abym się zbliżył.
Jej pomarszczona, zgrzybiała cipa cuchnęła gorzej niż obsrany kibel miejski. Uklęknąłem i zacząłem ją lizać. Mój język z trudem przebił się przez grubą warstwę strupów. Kiedy to nastąpiło, przeszedłem do muskania ociekających upławami ścianek macicy, a chwilę później łechtaczki. Miętosząc w dłoniach obwisłe cycki, ssałem zalazłe rzepem „cudowne miejsce”. Co jakiś czas schodziłem nieco niżej, by pieścić odbyt, porośnięty rozjątrzonymi parchami. Szorstkie od skrystalizowanego moczu włosy łonowe raniły mi dziąsła.
Ciałem Curvelli wstrząsały ekstatyczne drgawki. Jęczała głośno i przeciągle. W pewnym momencie odepchnęła mnie z ogromną siłą. Tonem nie znoszącym sprzeciwu nakazała otworzyć stojącą w rogu pomieszczenia lodówkę, co też niezwłocznie uczyniłem. Z zamrażalnika wydostałem długi, brązowy przedmiot, zmarznięty na kość. Przypominał pogryziony i wypluty baton czekoladowy, z orzechami pełniącymi rolę wypustek.
– Rżnij mnie! – nakazała burdelmama. – Rżnij mnie tym zamrożonym stolcem!
Tym razem nie wytrzymałem. Obfita porcja gęstych wymiocin rozbryzgnęła się na pomarszczonym ciele Curvelli, co tylko rozochociło ją jeszcze bardziej. Zaczęliśmy się całować jak dwoje nastolatków na ławce w parku. Chwyciła moją dłoń – tę, w której trzymałem zamarznięte gówno – i raz za razem wpychała sobie w waginę. Pod wpływem ciepła stolec topił się i ciepłe strużki ekskrementów wypływały na zewnątrz.