Marihuana z kosmosu
– Ty świrze! – wrzasnąłem. – Jaki jest sens wykańczać własnych klientów?
– Klientów nie ma sensu. Ale tamte gównojady srały mi na markę. A teraz spokojnie, otrzymasz niepowtarzalną szansę posmakowania tego niezwykłego produktu.
Ku mojemu przerażeniu, z ciemnego korytarza obok wyłoniła się postać tak karykaturalna, że na jej widok zwątpiłem w swoje zdrowie psychiczne. Wątłe ciało, wielka głowa, owadzie oczy. Pierdolony kosmita!
W mackowatej łapie ściskał odpalonego jointa. Wepchnął mi go do ust, a ja nie potrafiłem zaprotestować. Nie wiem czy to hipnoza, czy inne gówno, w każdym razie zaciągałem się tym świństwem jak rasowy ćpun, nie mogąc poruszyć nawet pieprzonym palcem u nogi.
– Widzisz, przyjacielu – nawijał Screwface – skończył się czas kolumbijskich karteli, chińskich triad, włoskich mafii… Przyszłość maluje się w zupełnie innych barwach. Już dość ukrywania plantacji na samotnych wyspach Pacyfiku, w piwnicach melin czy podziemnych laboratoriach. Nastał czas marihuany importowanej z kosmosu. Ci malcy chcą pozostać anonimowi, dlatego za pośrednictwo płacą niezły szmal. A ty, cóż…
Jego słowa straciły znaczenie. Świat wokoło wirował, a ja sapałam z podniecenia. To on sprawił, że moje sutki twardniały, a po udach ciekł kisiel.
Był gigantyczny, potężnie zbudowany, o barach szerokich jak wagon kolejowy wypełniony po brzegi węglem. Dżin? Ta naprężona klata, ten seksowny sześciopak, te wijące się w ekstazie pejsy… Pochwycił mnie w olbrzymie dłonie i poczułam się jak dziewica porwana przez King Konga. Wyfrunęliśmy oknem, w stronę gwiazd.
Światła wieżowca błyskały szaleńczo, tańczyły na lodzie, oślepiały maestrią barw. Pięliśmy się wyżej i wyżej. Sto pięćdziesiąt, dwieście, dwieście pięćdziesiąt… Nie wytrzymałam i w połowie drogi na szczyt wepchnęłam sobie dłoń w waginę. Poruszając nią z intensywnością młota pneumatycznego, orgazmowałam co kilka pięter.
Nareszcie, dach. Nareszcie razem, nareszcie… Odpływasz? Czemu odpływasz? Podążę za tobą, mam przecież skrzydła… Nie mam? I cóż z tego? Poczekaj, ach, poczekaj! Poniesie mnie wiatr…