Love in the saddle 8
Właśnie zamykałam jedną z dwóch walizek z ciuchami, gdy do mojego pokoju wszedł Scott.
- Cześć maleńka- przywitał się, i usiadł na krześle przy biurku.- Już się spakowałaś? Kiedy masz autobus?- zapytał, gdy tylko zauważył pudła z rzeczami.
- Tak już prawie skończyłam-odparłam, dźwigając walizkę z łóżka, by ją postawić na podłodze.- Tak naprawdę to nie wiem, o której mam autobus.-dodałam i usiadłam po turecku na łóżku. Na podłodze leżały trzy duże pudła oraz dwie walizki. Z pustego regału unosił się kurz. Patrzyłam na to wszystko i chciało mi się płakać. Nagle wróciły wspomnienia. Wspólne zakuwanie do egzaminów, które trwało do późnych godzin nocnych, imprezy.
- Hej maleńka, nie ma się co smucić- powiedział Scott siadając koło mnie i obejmując ramieniem. -Westchnęłam.- Otarłam szybko mokre policzki. Scott miał racje, nie powinnam się smucić.
– Będę za wami cholernie tęsknić- przyznałam , szczerze.- Wy wyjeżdżacie jutro do Nowego Yorku, ja wracam do domu. Scott , nic nie powiedział, tylko mnie przytulił.- ktoś chrząknął oderwałam się od Scotta, to był nie kto inny tylko Jeremy. Oboje spojrzeliśmy , na przyjaciela , który stał w progu mojego pokoju i opierał się o framugę. Miał tylko na sobie spodnie dresowe.
Spojrzałam na zegar, który wisiał na ścianie. Wskazywał: 10.45. Jeszcze miałam trochę czasu, do lunchu i mogłam się z obojgiem przyjaciół pożegnać.
-Jer maleńka dziś wyjeżdża do domu.- oznajmił Scott swojemu chłopakowi.- Myślałem ,że pojedziemy wszyscy razem jutro z stąd.-dodał robiąc przy tym smutna minę.- O biedny Scott, on będzie za mną chyba bardziej tęsknic niż ja za nimi obojgiem.- Przytuliłam go.
-Maleńka , ty nie mówisz poważnie- rzekł Jeremy, pewnie nie wierzył w prawdomówność słów Scotta. Za wszelką cenę, chciał usłyszeć to ode mnie.
- To prawda Jer , ja dziś wyjeżdżam- oznajmiłam.
Jeremy ruszył w kierunku łóżka na którym siedziałam razem ze Scottem, usiadł po mojej lewej i bez słowa mnie przytulił. Rozpłakałam się, dlaczego pożegnania są tak trudne i bolesne. Wiedziałam, że będziemy się sporadycznie widywać.
Seattle- Dom Jamesa.
Mój niedzielny poranek, spędziłem bardzo długo w łóżku, rozpamiętując najwspanialszy dzień w moim życiu. Mianowicie zakochałem się w przepięknej kobiecie o cudnej urodzie.- Pięknej Inez Davis.- Wróciłem myślami do naszego pierwszego nieoficjalnego spotkania z Inez. Dziewczyna, dość wysoka zgrabna i wysportowana. Gdy po raz pierwszy nasze oczy się spotkały, przez krótką chwilę, sądziłem że te oczy potrafią zbadać ,najmroczniejsze zakamarki mojej okaleczonej duszy. Nie zapomnę tych jej spojrzeń ciekawych , badawczych i pełnych zrozumienia, oraz kilku samotnych łez, które cicho uroniła , podczas mojej przemowy.- Czyżby ona też mogła doświadczyć przemocy, lub ktoś ja skrzywdził?- przemknęło mi przez głowę, wtedy gdy przemawiałem.- Nie wspomnę , już o samym dotyku, od którego przeszły mnie elektryzujące dreszcze. – Kiedy ścisnęła moja dłoń i spojrzała na mnie , swoimi pięknymi piwnymi oczami. Zauważyłem na jej twarzy delikatne rumieńce, ale to jej śliczne usta podkreślone błyszczykiem, przykuły moją uwagę.- wtedy o mało nie porwałem jej w objęcia i nie scałowałem tych pełnych, kształtnych i niewinnych różowych usteczek. Nie uszło też mojej uwadze, że wstrzymała oddech na kilka sekund.- Ja zresztą też, urzeczony jej urodą. – Czyż aż tak działam na tę młodą dziewczynę. Bo ona mnie zaczarowała. Przy wręczaniu dyplomów. Gdy złożyłem jej gratulacje, oraz to że skomplementowałem jej niesamowite piękne piwne oczęta. Ona bąknęła szybkie „ dziękuje". Wysunęła swoją drobną dłoń z mojego uścisku, pozostawiając na mojej skórze delikatne iskry ciepła. Patrzyłem za nią, jak opusza podium w audytorium i idzie zająć swoje miejsce.