Zagubione Ja
Od zawsze wiedziałam czego pragnę, gdzie chciałabym się znaleźć za 20 lat, co osiągnę, kim oraz z kim się zwiążę. Skrupulatnie krok po kroku ułożyłam plan na całe dorosłe życie. Pomimo sztywnych założeń znalazłam w nim miejsce dla marzeń tych wielkich oraz malutkich, istotnych i przyziemnych, moich lecz nie tylko. Sporządziłam długą listę celi do zrealizowania oraz skomponowałam katalog szczytów, które na pewno zdobędę. Naiwnie wierzyłam, iż misternie przygotowany projekt odniesie sukces. Nie dostrzegałam słabych punktów ani nie brałam poprawki na niespodziewane zrządzenia losu. Miało być idealnie. Bez żadnego ale… Ale to tylko ślepe złudzenia niewinnej dziewczynki, która nie poznała jeszcze uroków styksowego piekła.
Jak każda mała kobietka wraz z przyjaciółkami snułyśmy fantazje o wyśnionym królewiczu, śnieżno białej sukience, bajkowym weselu i szczęśliwym zakończeniu w stylu hollywoodzkiego happy endu. Poświęcałyśmy temu zajęciu długie godziny podczas cotygodniowych pidżama party. Chichocząc wycinałyśmy z kolorowych magazynów podobizny idoli, z którymi widziałyśmy się na ślubnym kobiercu. Z ogromnym entuzjazmem dobierałyśmy sobie tą jedyną, wyjątkową kreację albo z szaleńczym zapałem szukałyśmy najładniejszego pierścionka. Kwiaty wybrane, goście zaproszeni, a my wystrojone i w pełni gotowe czekałyśmy na naszego rycerza. I tak powierzchnia czasu zmarszczyła się w niekończącym oczekiwaniu. Na coś, co jak się okazało miało nigdy nie nadejść.
Nie należałam do typowych nastolatek, które chodziły jedynie stadami i za sens swojego istnienia uważały flirt ze szkolnymi kolegami. Drażnił mnie hałas oraz monotematyczność zainteresowań moich rówieśnic. Zamiast tępego uganiania się za chłopakami poświęciłam się sportowi, a później ukochanemu partnerowi. Wolałam zabawę w dom oraz mordercze treningi od dzikich klubowych melanży. Miały być laury, kariera oraz splendor związany z zawodami, ale nie ma ani medali ani konia. Kontuzja przekreśliła jakiekolwiek szanse na powrót do formy. Miała być wielka miłość, ciepło domowego ogniska, brykające wokół dzieciaki i biegający po podwórku sierściuch. Szkoda, że wybranek podążył inną drogą, a moja piramida wartości uległa diametralnej zmianie.
Młoda kobieta, którą niepostrzeżenie się stałam wcale nie przypominała dawnej, uśmiechniętej osoby sprzed zaledwie kilku lat. Nowa pogarda, nowa samotność, doświadczenia żłobiły głębokie blizny w tych emocjach, jakie jeszcze we mnie nie zhardziały. Przestałam wierzyć w magię uczuć oraz odczuwania. Zagrzebałam głęboko sumienie oraz szeroko postrzeganą moralność. Wyzbyłam się zasad i wartości, w które jeszcze do niedawna szczerze wierzyłam. Pochowałam na cmentarzysku wspomnień wszystkich kochanków zarówno tych dobrych, jak i złych, a klucz do mojego serca zakopałam daleko w zapomnianym lesie samobójców. Z premedytacją poddawałam się tym torturom. Dlaczego ? Ponieważ chciałam uprzedzić świat, ludzi, a w szczególności mężczyzn. Tego nie da się uniknąć, lecz w pewien sposób stałam się Panią swojego zniszczenia. To mój świadomy wybór. Łatwiejsza ścieżka. Mniej boli...
Nie żałuję żadnej z podjętych decyzji, lecz nadszedł nareszczcie moment, aby na piedestale postawić własne szczęście, rozwój oraz samorealizacje, ponieważ nie ma najmniejszego sensu gonić za miłością, w którą przestałam wierzyć. Moje zaufanie w ludzką bezinteresowność zostały bezpowrotnie zdeptane przez aktualnie królujące realia. Weryfikacja oraz zmiana światopoglągu nie były proste, aczkolwiek do wszystkiego można się dopasować. Sądziłam, iż moja wrażliwość jest w stanie zmienić jeżeli nie cały świat to chociaż najbliższe otoczenie. Niestety pomyliłam się. Bliskości szukałam już wszędzie, lecz nie ma jej na Instagramie.
Codzień w mroku się zatracam, sama nie wiem ile warta. Chłonie mnie mrok niczym ramiona czarta. Czekając na sobotę wtrącam ciche wołanie o pomoc. Brak reakcji zmienia w twardy kamień. Przytulają mnie banknoty i złota karta. Potrzebuje zmiany, ale jestem jakby pogrążona we śnie na jawie, jak zepsuta lalka.