Ławka
-Przyglądałem ci się już od jakiegoś czasu, od razu widząc, że coś cię gryzie. Nie wiem, czy chcesz się otworzyć, ale czasami lepiej powiedzieć o swoich problemach całkowicie obcej osobie. Patrząc na ciebie, widzę ogromne zagubienie, jakbyś sama nie była już pewna którą drogą podążać, jednocześnie nie mając nikogo, kto mógłby cię wesprzeć. Więc możesz płakać jeszcze ile tylko chcesz, albo jeśli wolisz, porozmawiać ze mną.
Zaskoczył ją jego aksamitny głos, pełen takiej troski, jakiej od dawna nie doświadczyła od żadnego ze swoich przyjaciół, których zresztą nie chciała obarczać własnymi rozterkami miłosnym. Odkąd pamiętała, była osobą, która niechętnie otwierała się przed ludźmi, jakby bojąc się, że w którymś momencie może zostać zraniona, co więcej, sama chętniej pomagała innym, aniżeli miałaby mówić o tym, co ją gryzie. Stąd dusiła wszystko w sobie, lecz w tym momencie, nie wiedząc dlaczego, czuła, że może powierzyć mu sekrety, jakie chowało jej rozkruszone serce. Otarła więc ostatnie łzy i starając się przybrać jak najbardziej spokojny wyraz twarzy odpowiedziała:
-Zagubiłam się w swoich uczuciach, zabrakło mi odwagi, by o nie zawalczyć, ja po prostu... - przerwała, czując jak głos się jej łamie, po czym szybko dodała - ... nie umiem chyba jednak otwierać się przed ludźmi.
Chciała wstać i odejść jak najszybciej z tego miejsca, od człowieka, o którym przecież nie wiedziała niczego, a jeszcze parę sekund wcześniej, zachciało jej się przed nim wylewać swój ból. Dobre sobie! Karciła się w myślach za tę chwilę słabości, po czym zerwała się z tej zimnej ławki, lecz nie dane jej było zrobić ani kroku, gdy silna ręka złapała jej ramię. Górował nad nią wzrostem, tak że patrząc w jej oczy, nie zobaczył tam już smutku, a furię pomieszaną z lękiem, lecz tym, co najbardziej przykuło jego uwagę, była jakaś iskierka dobroci. Nie mógł pozwolić jej teraz odejść, bo czuł, że odnalazł w niej coś, czego szukał od dawna, a nie zobaczył w nikim innym, jak i w samym sobie. W końcu znał swoje cechy, wiedział, że daleko mu do ideału, niejednokrotnie popełniał błędy, raniąc przy tym innych ludzi, a zrozumiał swoje postępowanie dopiero wtedy, gdy sam został potraktowany w sposób, o jakim nigdy by nawet nie pomyślał i tym, co najbardziej wtedy ucierpiało, była jego duma. Tak więc trzymał mocno jej rękę, nie zważając na konsekwencje, gdy usłyszał jej oschły głos:
-Puść mnie w tej chwili! Za kogo ty się uważasz? Zakłócasz mój spokój, kiedy chciałabym w ciszy przemyśleć wszelkie sprawy, robisz z siebie jakiegoś psychologa… Zostaw mnie.
-A jeśli nie, to co? – ewidentnie się z nią droczył – jesteśmy tutaj sami, co prawda wokół ulice, może ktoś by akurat tędy przechodził, ale po co się szarpać, skoro możesz zostać i dać sobie pomóc, nie chcę cię skrzywdzić, zaufaj mi, proszę – dokończył szeptem, a spojrzenie jego ciemnych oczu, znowu sprawiło, że coś w niej pękło i nie potrafiła zrozumieć, jak to możliwe, by nagle cała złość z niej wyparowała. Roześmiała się jedynie gorzko, z powrotem siadając na ławce i tym razem już z całkowitym spokojem w głosie zaczęła opowiadać to, co od tak długiego czasu ją dręczyło, coś, będącego banalną rzeczą, ale wbrew pozorom nie dającej jej normalnie funkcjonować.
-Tak, jak zaczęłam wcześniej, zagubiłam się w swoich uczuciach, nie potrafiąc podjąć ryzyka by o nie zawalczyć. Wiesz, to wszystko wydaje się być tak bardzo błahe, zdaję sobie sprawę z tego, że na świecie są o wiele gorsze rzeczy, ludzie mają tysiące innych, poważniejszych problemów, stąd nie lubię narzekać na swoje, które w obliczu różnorodnych rzeczy, jakie dzieją się każdego dnia, są jedynie mała kropelką w ocenie. Jednak nie pozwalają mi w pełni cieszyć się życiem, a cała sytuacja jaka się z tym wiąże sprawiła, że z optymistycznej mnie zrobiła się obca osoba pełna goryczy, braku chęci do czegokolwiek… O czym mówię, zapytasz? Nie tak trudno zgadnąć, że jak zawsze, wiąże się to z miłością. Zakochałam się, ot tyle, bądź aż za wiele, w kimś niezwykle mi bliskim, ale nie aż tak, by móc wiązać z tym większe nadzieje. Rozumiemy się bez słów, potrafimy rozmawiać ze sobą godzinami, ale on nie zdaje sobie choćby w maleńkim stopniu sprawy, jak bardzo mi na nim zależy. Jednak od zawsze myślałam, że powiedzenie tego wszystkiego, zniszczy więź jaka się między nami wytworzyła, stąd nie znalazłam w sobie odwagi, by móc to z siebie wyrzucić. Chciałam zapomnieć, zniszczyć to, co czuję, ale w każdym mężczyźnie szukałam jego cech. Tej inteligencji, tego poczucia humoru, może czasami denerwującego, ale jakie ja świetnie rozumiałam, tej troski, jaką obdarza każdego, kto ma dla niego znaczenie, także i mnie, lecz… wiem, że nigdy nie na tyle, jakbym chciała, a wszystko kończy się na przyjaźni. Widzisz, zaprzepaściłam swoją szansę, bo wiem, że on raczej nigdy nie poczułby tego co ja, a choćbyśmy nie wiem jak bardzo czegoś pragnęli, nie da się zmusić nikogo do miłości. To musi przyjść samo, jako impuls i pozostać w sercu na długo, jeśli nie na zawsze. Mnie spotkało nieodwzajemnione uczucie, choć pewna tego do końca nie byłam, teraz wiem, że nigdy nie zobaczyłby we mnie kogoś więcej, niż jedynie przyjaciółkę. Poza tym, zakochał się w kimś, więc to spotęgowało cały mój żal, jaki mam w sobie od paru miesięcy. Widzisz, siedząc tutaj samotnie, zaczęłam godzić się ze świadomością, że tak widocznie musi być, lecz to, czego zaakceptować nie mogę, to braku swojej odwagi. Może gdybym wcześniej powiedziała mu co czuję, nie zniszczyłabym niczego, a nawet jeśli wszystko uległoby destrukcji, przynajmniej sekrety, jakie chowałam w swoim sercu, nie przepaliłyby mi go na wylot, zostawiając jedynie rozkruszone miejsce, gdzie do teraz tli się mały płomyk miłości do niego. Nie wiem ile czasu minie, gdy zrozumiem, że może to uczucie nie było tak silne, jak mi się wydawało, albo po prostu nie przeznaczone mojej osobie, ale w obecnej chwili nie potrafię wybaczyć sobie, że nie podjęłam żadnego ryzyka, a zrobienie tego teraz i tak już niczego nie zmieni…