Las Katyński.
Ciągnie się bardzo piękna, żyzna okolica: Główna królestwa zwierząt i roślin stolica. W niej są złożone wszystkich drzew i ziół nasiona, Z których się rozrastają na świat ich plemiona; W niej, jak w arce Noego, z wszelkich zwierząt rodu Jedna przynajmniej para chowa się dla płodu. (..)Nie giną nigdy bronią sieczną ani palną, Lecz starzy umierają śmiercią naturalną. (“Pan Tadeusz” Adam Mickiewicz) Zapach wapna, tak inny od woni drzew i ściółki, zapewne wciąż osiadał we wnętrzu czujnych nozdrzy, choć wtedy tak otumanionych czymś, czemu udało się powstrzymać nie tylko wzrok. Mimo że okna były zamalowane, powietrze gęste od ciężkiego zapachu i głębokich oddechów towarzyszy, niejeden zdecydował się na wysupłanie z pół materiału kawałka papieru i czegoś do pisania. Może impulsem była intuicja, może krzyki czy inne niepokojące dźwięki. Fakt, że droga jest nierówna, a przez nieprzejrzyste szyby widać coś jakby konary. Z pewnością to krótka notatka stała się jedyną szansą na rozgraniczenie tych, których ostatni słyszany strzał niósł się po lesie; od tych, których wyrok śmierci odbił się od czterech masywnych, bogatych ścian. Prawdopodobnie okazała się też najbardziej namacalną wskazówką co do przyszłych śledztw, nieco wyjaśniając więcej ran niż można by się spodziewać (czy pręgi wokół nadgarstków). Trzeba więc odtrącić zarys ustawionych w rzędzie mundurów, szepczących modlitwy pod nosem. Sylwetek, które udeptują runo pod stopami, żeby stanąć na baczność. Zamiast tego powstaje obraz oszołomienia po ciosie w kark. Wizja nadmiernej bliskości, zaraz po tym, gdy straciło się grunt pod nogami czy też do gruntu zostało się wrzuconym. Utrata godności, jakiejkolwiek prywatności i przestrzeni. Zmieszanie się wrzasków - lub ich braku, na rzecz ciężki oddechów - modlitw, obrączek zderzających się ze sobą w morzu skrępowanych dłoni. A Hans Fallada pisał przecież, że każdy umiera w samotności. Widowisko to alianci prezentują drzewom. Konarom powracającym do swojej antycznej symboliki, choć w 1940 roku przynoszącym głownie złe wiadomości. Nieco lepkim od ciepłego powietrza, pulsującym żywicą i żywym. Czerpiącym z ziemi osiadłej na czyichś wargach, z silnymi korzeniami i historią, po latach walki o przetrwanie. Dumni i milczący obserwatorzy, jak większość, na zawsze pozostali niemi co do tego, co widzieli. Nie opowiedzieli o zniewadze, cieple w powietrzu i cieczy, które ich pokryły, strzałach uszkadzających korę. Biedne, zranione lub szczęśliwie ocalałe, choć nie w bardzo bohaterski sposób - prawdopodobnie stoją do dziś. Zapewne przyglądały się też jednemu zbyt dużemu mundurowi. Włosach nieco innych, dłoniach mniejszych, choć równie silnych. Mianowana podporucznikiem pilotem, by być traktowaną na równi z innymi mężczyznami, a jednak nie otrzymała żadnego specjalnego traktowania w drodze do dołu. Marzenia, plany, wspólne ustalenia. To wszystko, wraz z wcześniejszym porozumieniem, czarno-białymi zdjęciami wetkniętymi w kieszeń na piersi, odznakami… one nigdy nie ciążyły tak bardzo. Twarze, które kiedyś już się spotkały, aczkolwiek wtedy na równi. Teraz oddzielone warstwą piachu momentalnie dławiącego prośby i krzyki, choć bezradnego w kwestii innego odgłosu, wielokrotnego, na który i psy cichną. Wszystko to ginie w ciemności drzemiącej w puszczy, jej tajemniczości i dyskrecji. Sucha gleba przyklejająca się do skóry i odzieży to nic w porównaniu z tym, co znajduje się nad ni