Kwiatek Antoni chce tańczyć!
- Ale mój drogi, przecież to dla twojego dobra. Beze mnie byś się połamał. Wiatr by cię porwał, wiesz jaki on jest. Poza tym, co złego jest w pięciu się w górę? To chyba dobry kierunek, prawda?
- Ty tak myślisz, bo jesteś tyczką – burknął Antoni. – Jesteś tylko od tego, żeby wspierać takich nieszczęśników jak ja. Nie wiesz, jak to jest patrzeć, jak wiatr porusza liśćmi, jak gałęzie płyną we wszystkich kierunkach, jak trawa kładzie się w tę stronę, w którą tylko jej się zamarzy. Myślisz, że bym tak nie chciał? Pokiwać się leniwie we wszystkie strony świata? Jakie to musi być wspaniałe…
- Och, Antoni. Jesteś niepoprawny – skarciła go tyczka. – Wszyscy chcą dla ciebie jak najlepiej, a ty jeszcze narzekasz. Zrozum, gdyby nie ja, to już byś pewnie leżał połamany i do niczego nieprzydatny.
- Jesteś pewna? A co, gdyby mi się udało? Gdybym jednak rósł swobodnie i nabierał siły po swojemu? Ciągle o tym myślę. Jak by to było? Śnię często, że jest noc, wszyscy śpią, wszędzie jest pusto i cicho, a ja gapię się w niebo, liczę sobie gwiazdy i ciepły wiatr kołysze mnie do snu. Nic nie muszę i wszystko ode mnie zależy. Czy ty rozumiesz, czego mnie pozbawiono?!
Tyczka wyraźnie zmarkotniała i nie odezwała się już tego dnia ani słowem.
Zapadła noc, jednak Kwiatek Antoni nie mógł zasnąć. Rozmowa z tyczką otworzyła świeże rany. Wiedział, że trzeba coś zmienić, ale zupełnie nie miał pomysłu jak. W jego sercu zebrała się gorycz. Dumał, stojąc nieruchomo, aż w końcu pojawiły się pierwsze promyki słońca i mógł się wreszcie trochę poruszać. Zawsze to kawałek w górę. W pewnej chwili ze zdumieniem zauważył, że tyczka sięga mu tylko do połowy łodygi. Tak mocno urósł! Czy to znaczy, że już jest duży?
- Tyczko! Tyczko! – zawołał. – Obudź się! – Tyczka sapnęła, chrząknęła pod nosem i półprzytomnym głosem bąknęła:
- Co tam, Antoni? Co się dzieje? Pali się, czy co?
- Musisz mi pomóc! Zobacz, ja już jestem duży i silny. Już nie potrzebuję żadnej tyczki! Poradzę sobie, widzisz? Mam wystarczająco silną łodygę i liście jakby grubsze. Już mnie nie boli głowa, kiedy pada deszcz. Rozumiesz?! Już mogę sam!
- Antoni, uspokój się – niechętnie odparła tyczka. – To trzeba przemyśleć. Tobie się może wydaje, że jesteś samodzielny, ale to trzeba zbadać, popatrzeć, poczekać.
- Na co mam czekać? Przecież ja tu uschnę, zwariuję! Chcę tańczyć tak, jak mi wiatr zawieje! Zlituj się, tyczko! Patrzę na jabłonie i wszystko mi w środku płacze. Jak tak dalej pójdzie, to dostanę obłędu i wtedy zobaczysz, jakie będziesz miała życie.
- Tylko mnie nie szantażuj. Jak uznam, że już czas, to sobie pójdę. Ani wcześniej, ani później, zrozumiano?!
- Wiesz co? – zagotował się Antoni. – Nie wiedziałem, że jesteś taka. Już nie będę z tobą gadał.