Kwiatek Antoni chce tańczyć!
Antoni wymyślił sobie, że jak zamknie mocno oczy i w duszy będzie śpiewał piosenkę, to cały świat zniknie, a z nim ta wstrętna tyczka i on sam. A jak wróci, to już będzie dobrze. Piosenka brzmiała tak:
Mały kwiatku, smutny kwiatku
Nikt nie każe ci już czekać
Bo i na co? Czas ucieka!
Kolorowe łapiesz sny
Mały
kwiatku, smutny kwiatku…
Kiedy otworzył oczy poczuł, jak coś rusza się za jego plecami. Myślał, że śni. Ale nie, to tyczka rytmicznie kiwała się w prawo i w lewo. Więzy wyraźnie się rozluźniły.
- Tyczko? Co się dzieje?
- A co ma się niby dziać? Przemyślałam sobie wszystko i stwierdziłam, że jak mam dalej żyć z takim Antonim marudą, to już chyba wolę sobie pójść. I niech się dzieje co chce.
- Naprawdę? Nie żartujesz sobie ze mnie? To cudownie! – Antoni wyrywał się w górę ile sił, wiercąc się przy tym niecierpliwie.
- Zaczekaj, spokojnie, bo się oboje połamiemy. Zaraz będziesz wolny.
I rzeczywiście, nie minęła chwila, gdy Antoni poczuł, że tyczka upadła na bok, a wraz z nią opadły wszystkie sznurki, którymi byli połączeni.
- Dziękuję ci – wyszeptał kwiatek i już miał wypróbować swoją nową przestrzeń, gdy nagle zauważył, że… nic się nie zmieniło! Stał prosto, tak jakby ciągle przez coś przytrzymywany i nie mógł się poruszyć. Postanowił nie poddawać się. Spróbował w lewo i aż syknął z bólu. W prawo, to samo. Zamknął mocno oczy, otworzył po chwili, ale wszystko zostało po staremu. Wtedy rozpłakał się jak dziecko. Nagle coś zaszumiało.
- Kwiatku Antoooooni, kwiatku Antoooooni…
Antoni otworzył niepewnie oczy i zobaczył te same rozłożyste jabłonie, którym tak zazdrościł. Wyraźnie skłaniały gałęzie w jego stronę, jakby chciały podać mu rękę.
- Czego chcecie? – zapytał pociągając nosem.
- Wzrastałeś przy nas i stałeś się nam bliski. Ze smutkiem patrzyłyśmy, jak musisz stać bez ruchu. Ale nie martw się, my też na początku mieliśmy za plecami tyczki. Tak czasami trzeba. I widzisz? Teraz jesteśmy piękne i rozłożyste. Ty też, kwiatuszku, nauczysz się tańczyć. O tak, powoli. Spróbuj.
I drzewa zaczęły się łagodnie kołysać. A Antoni? Najpierw patrzył i nie wierzył. Potem nieśmiało napiął łodygę i spróbował raz i drugi, aż w końcu jakby coś drgnęło i… zakołysał się cały. Otworzył ze zdumienia oczy i łzy popłynęły jedna po drugiej. Ale tym razem były to już ogromne łzy szczęścia.
A tyczka? Tyczka podniosła się, otrzepała z ziemi, zagwizdała pod nosem pieśń zwycięstwa i w podskokach udała się na ratunek kolejnemu maleństwu.