KAY-rozdział szesnasty
Rozdział szesnasty
Ostatnie tęskne spojrzenie na ukochaną...ostatnie czułe jej objęcie...westchnąwszy Apollo udaje się na spoczynek czego nie może uczynić agentka sekcji:
"Ciekawe kiedy będę mogła podziwiać takie cuda przyrody...ymmm na hamaczku z drinkiem w ręku...można tylko pomarzyć...dobra skup się bo masz robotę"
Będąc pod jednym z okien rezydencji dzwoni z komórki:
-Chaaya do Orlicy
-Tu Orlica,co masz?
-Coś się dzieje.
-Co?
-Nie wiem,coś wielkiego...jest tu rodzina Genovese i Colombo
-Jesteś pewna?
-Jak to że cię słyszę Patrick.
-Wybacz nam na chwilę.
-Tylko nie zwlekajcie,nie wiem jak długo mnie nie odkryją.
W siedzibie sekcji:
-Co to może oznaczać?
-Nie mam pojęcia.
-Coś planują.
-Tylko co...
-Nic dobrego.
-Niech wraca.
-Zgłupiałeś,może się jeszcze coś dowiedzieć.
-Albo zginąć.
Spojrzenie Orlicy:
-Zostawcie nas na chwilę.
-Będą się kłócić-wychodząc.
Po wyjściu współpracowników:
-To nie twoja decyzja
-A szkoda...
-Zarzucasz mi że źle kieruję akcją
-Owszem.
-Jak śmiesz...
-To ty jak możesz...
-Uspokójcie się! Obydwoje!
W sztabie dowodzenia pojawia się główno dowodzący.
-Przepraszam.
-Ja również.
-O co chodzi? Słychać was na korytarz.
-Chaaya coś odkryła
-Co?
-Spotkanie dwóch największych rodzin mafijnych w Nowym Jorku.
-Wiemy o co chodzi?
-Jeszcze nie.
Spojrzenie komandora
-Mamy ją na linii?
-Tak
-Mówi komandor Johnston
Głucha cisza
-Czemu nie odpowiada?
-Coś jej się stało
-Przez ciebie
-Cicho!...
Odchodząc na bok agenci coś sobie wyrzucaja,gestykulając rękoma
-Chaaya! Słyszy mnie?!
Bez odzewu:
-Jesteś tam?! Odezwij się! Chaaya!
-Słucham
-Czemu się nie odzywasz?
-Myślałam że...
-Co?
-Nie ważne.
-Na pewno?
-Tak komandorze.
-Co usłyszałaś?
-Mówią o niebieskim ptaku.
-Masz pewność?
-Tak
Komandor milknie błądząc gdzieś myślami.
-Tu Patryk,co dokładnie usłyszałaś?
Brak odpowiedzi
-Jesteś tam?
-Anioły milczą.
-Co?
Cisza...w sztabie:
-Rozłącz się.
Po chwili
-Mają ją.
-To twoja wina.
-Moja?
-Ty ja tam posłałaś
-Przestańcie...to nic nie da.
Na terenie posiadłości:
-Skąd tu się wziełaś suko.
Związawszy agentkę najemnik idzie do willi...przed dźwiami sali:
-Obradują.
-Przestaną.
Wszedłszy do środka:
-Co tu robisz?
-Nie wiesz że nam się nie przerywa?
-Wybacz Bossie,nie mam wyjścia.
-Mów.
-Mamy psa na terenie posiadłości.
-Co?
-Policja u mnie?!-wstając zza stołu.
-Podejrzewam że gorzej,nie ma zadnej odznaki.
-To nie dopuszczalne!
-Jak do tego doszło?!
-Cisza!
Członkowie rodziny milkną
-Zostańcie tu a ty zaprowadź mnie do tego psa.
-To ona-wychodząc
-Suka pożałuje że tu weszła.
Z czarnego suwa wysiada kobieta...odwraca się:
-Christi?-zniedowierzaniem-jakby stojący przy drugim samochodzie mężczyzna zobaczył ducha.
-Ty...suko!
Policjantka powala próbujacą zaatakować ją kobietę:
-Schowaj broń Carlo
-Oddaliśmy je Tobie,a ty je zabiłaś! Miałaś je chronić a one zgineły!...przez ciebie!...moje kochane dzieci...no weź mnie zabij!...
-Nie zrobie tego...
-Na co czekasz?...bez nich i tak nie mam po co żyć!
-Nie mamy...
-Są tutaj.
-Co?!
-Gdzie?
-We willi.
-Ona kłamie.
-Co robisz mamie?
-To nie możliwe...
-Ja chyba śnie...
Christi scho