Krag Nucejańczyk - Narodziny Bohatera
- Leżysz! - krzyknął czarnowłosy chłopak trzymając czubek drewnianego miecza przy szyi swojego przeciwnika - Leżysz i kwiczysz, Krag! Młodzieniec podniósł się szybko i chwycił broń, która chwilę wcześniej została wytrącona z jego dłoni. Walka została wznowiona. Krag uderzył z góry, ale jego cios został zablokowany. Spróbował z boku, jednak nim ostrze doszło do celu, otrzymał kopniaka w brzuch. Padł na ziemię jak długi i podwinął nogi pod siebie, kaszląc głośno. - Jesteś beznadziejny - stojący nad nim Halik rechotał głośno - każdy w wiosce pokona cię bez problemu! Żaden z ciebie wojownik. Krag wstał i otrzepując skórzana koszulę z piasku rzucił drewniany miecz na ziemię. - Nie mam ręki do tego... - odparł smutnym głosem i spuścił głowę. Pozostali chłopcy, tworzący krąg wokół walczących, szeptali miedzy sobą. Słońce stało w zenicie i zalewało plac straszliwym skwarem. Gorący, pustynny wiatr co chwilę wzbijał w powietrze tumany złocistego piasku. Kibicujący walczącym powoli rozchodzili się do domów. Krag i Halik także odłożyli broń i ruszyli w swoim kierunku. Krag splunął na ziemię. Nienawidził siebie, za swoja nieudolność. Odkąd pamiętał obsługa jakiejkolwiek broni sprawiało mu trudność. Oszczep, łuk, proca, miecz. Każdą z nich władał jednakowo źle i nie było w osadzie nikogo, kto nie dałby mu rady. Zawsze chciał zostać wielkim wojownikiem, ale słaby refleks, wątła budowa fizyczna i brak talentu przekreślały te marzenia. Zajęty rozmyślaniem o swojej nieudolności nawet nie zauważył, jak stanął przed domem. Niewielki, ułożony z posklejanych gliną kamieni budynek wyglądał skromnie. W środku stał stół i kilka krzeseł oraz trzy posłania. Z tyłu zbudowana była drewniana stodoła, w której trzymali kury, kozę i dwa konie. Ze smutną miną wkroczył do pokoju. Ojciec siedział na pniaku i ostrzył krzemienną włócznię. - Znów? - zapytał nie przerywając zajęcia. Krag pokiwał tylko głową. Po jego policzkach spłynęły dwie, wielkie łzy. - Ja w twoim wieku też nie byłem w tym dobry - ojciec pogładził go po jasnych włosach - ale z czasem, po długich treningach, zacząłem sobie radzić. Nie jestem i nigdy nie byłem wielkim mistrzem, ale gdy trzeba, potrafię o siebie zadbać. Ty też się tego nauczysz synu. Ich rozmowę wycie rogu. Długie i przeciągłe, przypominające ryk rannego bawoła. - Alarm! Uciekaj do świątyni! - krzyknął ojciec, złapał naostrzoną broń i wybiegł z chaty. Krag biegiem ruszył do przybytku Gruzga Miażdżyciela, opiekuna wioski. Odwrócił na chwilę głowę, aby zobaczyć co się wydarzyło. Przez bramę, na koniu, wparował jeden z wioskowych zwiadowców. Z jego piersi wystawał grot strzały. Kaszlał i pluł krwią. Brunatna posoka kapała mu ze straszliwej rany. Wskazał palcem na północ, gdzie rozciągała się pustynia Nucejańska. Po chwili już nie żył. Najpierw na horyzoncie pojawiła się ogromna chmura pyłu, z której po chwili wynurzyło się kilkudziesięciu jeźdźców, uzbrojonych w miecze, topory i włócznie. Na ich czele jechał ubrany w czarną togę, łysy osobnik. Jego twarz, oraz głowę pokrywały dziwne symbole. Czarny rumak na którym jechał parskał głośno, a ludzie stojący na drewnianych wieżach mogli by przysiąc, że brzmiało to niczym demoniczny śmiech. Oczy zwierzęcia płonęły intensywną czerwienią. Cała banda podjechała pod chroniące osadę wysokie, drewniane wrota. - Kim jesteś i czego chcesz?! - krzyknął jeden ze strażników. - Me imię brzmi Alkatos! Przybywam po kobiety i dzieci, oraz wasze dusze! - powiedział syczącym głosem, na dźwięk którego wojowników przeszył lodowaty dreszcz. Jeden z nich wzniósł w górę włócznie i rzucił nią w stronę Alkatosa. Ten wykonał drobny gest ręką i broń zawróciła z powrotem, przebijając brzuch swojego właściciela, który wrzasnął głośno i padł na ziemię. - Wasz opór jest daremny! Wszyscy umrzecie, a Ci którzy przeżyją, zo