Korespondowanie ze zmarłym mistrzem
Od zawsze
wierzyłem w siłę kartek. Jest w nich przecież zawarty pierwiastek życia,
wydobyty z drzewa. Jak pomyślę ile kilometrów kwadratowych lasów poświęcono dla
umiłowanych przeze mnie książek, czuję się jak zbrodniarz. Cóż, refleksja
refleksją, ale nie róbmy z książek czujących konarów, a z drwali dziennikarzy.
Ale od czego jest artysta jak nie od snucia bezsensownych przemyśleń, które
określa mianem egzystencjalnego poszukiwania. Przeciętny człowiek nie
zastanawia się nad losem drzew, które właśnie czyta przy porannej kawie w
postaci gazety. Za to artysta, zwłaszcza literat właśnie tak. I na tym polega
różnica między zwykłymi zjadaczami chleba, a nieco mniej zwykłymi artystami. Ty
byłeś artystą, więc powinieneś mnie zrozumieć. Moja mama nie lubiła twoich
wierszy. Wolała Tuwima, bo pisał kwiecisto
i zachwycał rymami. Białe wiersze są piękne, ale dla mojej mamy miały za
mało z wiersza. Były raczej intelektualną plątaniną wyrazów. Ja natomiast lubiłem twoje wiersze
i samego Ciebie.
Kiedyś mnie
odwiedzałeś. Wtedy łatwiej mi było cokolwiek napisać, choć miałem do Ciebie
żal, że twoje wiersze są genialne. Często z zazdrości wmawiałem sobie, że tobie
jest łatwiej pisać, ponieważ nie używasz rymów, masz ładne mieszkanie, w którym
nie brak inspiracji i co najważniejsze jesteś zdrowy. Zawsze potem miałem
wyrzuty sumienia z powodu tych myśli.
Za każdym razem, kiedy siadałeś przy moim łóżku i patrzyłeś na mnie tym swoim tajemniczym wzrokiem, przypominałeś mi swojego Pana od przyrody, o którym napisałeś wiersz. Ja również nie mogę przypomnieć sobie twojej twarzy i pamiętam wyłącznie drobiazgi z twojego wizerunku. Trudno jest jednak zapomnieć nasze rozmowy, które nieraz kończyliśmy koło północy. Byłeś wyjątkowym rozmówcą. Mało jest ludzi, którzy potrafią słuchać. Rozmawiając na przykład z gośćmi przy stole można wkroczyć na słowną mieliznę. Zależy to co prawda od dyskutantów, jednak w gruncie rzeczy każdy stosuje przy stole taktykę ściąganego obrusu. Inaczej mówiąc następuje przeciąganie liny, udowadnianie swojej racji, wytaczanie czasem bzdurnych argumentów tylko po to, by w końcu usłyszeć magiczne zdanie: masz rację!
Ty mówiłeś, że,, zasypiamy na słowach/ budzimy się w słowach”, a ja zawsze goniłem za ich sensem. Nie chciałeś, aby przyznawano ci rację, bo i po co? Słowa nie zależą przecież od racji, lecz od sensu. A czy jest sens kierować słowa do zmarłego poety? Myślę, że tak, gdyż słowa nie muszą być wypowiedziane, aby je usłyszeć. Ja Ciebie słyszę, choć daleko jestem od twej bliskości. Słyszę Cię w cudzysłowie nieznanego mi jeszcze wiersza, w myślach, o które się potykam... I myślę, że rację miałeś pisząc, że,, trzeba śnić cierpliwie/ w nadziei że treść się dopełni/ że brakujące słowa/ wejdą w kalekie zdania/ i pewność na którą czekamy/ zarzuci kotwicę”.