Kołobrzeg
- Cześć, już żyć nie możesz beze mnie? - zaśmiała się.
- Jak w Kołobrzegu? Dzwonił do mnie, chciał się dowiedzieć co się z Tobą dzieje, powiedziałam, że z tego co wiem, to wyjechałaś na kilka dni.
- Mogłaś w ogóle nie odbierać. No, ale pewnie pomyślał, że służbowo pojechałam do Wrocławia albo coś w tym rodzaju. Nic, kończę, moja ryba idzie, pa Kochana – szybko zakończyła rozmowę.
Ucieszyła się, gdy w słuchawce usłyszała głos przyjaciółki. Były ze sobą niesamowicie zżyte, bardziej niż nie jedno rodzeństwo. Poznały się wiele lat temu na letnim obozie i tak już zostało. Cieszyła się z tego niesamowicie, ponieważ bardzo trudno znaleźć prawdziwego przyjaciela, takiego przez duże „P”. Ludzie nadużywali tego określenia, przez co traciło ono na wartości, ale w tym przypadku ona w pełni na niego zasługiwała, to nie było przekłamanie. Cieszyła się, że ma ją przy sobie, że po prostu jest, taki dar jest bezcenny. Nie każdy ma szczęście poznać kogoś takiego, one na szczęście miały.
Potrzebowała tej samotni, ciszy, spokoju. Dziwiła się, że nie ma innych telefonów. Cieszyło ją to, ponieważ nie musiała się z niczego tłumaczyć, przynajmniej nie teraz, ale ten moment nadejdzie, bezlitośnie, ale za kilka dni. Chociaż, kto wie... Aktualnie nie chciała o tym myśleć, to i tak by nic nie dało.
Zjadła w spokoju dorsza, wypiła herbatę i nie chciało się jej ruszać, zupełnie nie chciało, ale nie mogła przesiedzieć tu reszty dnia. Chłód na dworze nie zachęcał do wyściubiania nosa, ale jako, że zaczynało się jej robić gorąco po posiłku i herbacie, to założyła płaszczyk i wyszła. Ruszyła przed siebie.
Nie mogłaby sobie darować, gdyby nie weszła do kawiarenki, gdzie mają jej ulubione lody. W całym swoim życiu nie jadła lepszych, w żadnym innym miejscu, tylko tutaj. Ten cudowny smak śmietany, który rozpływa się w ustach i delikatnie pieści podniebienie. Weszła do środka, wzięła dużą porcję lodów amerykańskich, maczanych w czekoladzie. Raj dla podniebienia, pyszności, rozkosz dla zmysłów, inaczej nie mogła tego opisać, słów jej brakowało. Zrozumieć mógł ją tylko ten, kto ich skosztował.
Wychodząc, ktoś ją popchnął. Poirytowała się, ponieważ przy tym strącił jej lody, które rozpływały się teraz pod jej nogami. Podniosła głowę i z piorunami w oczach spojrzała na winnego. W tym momencie wszystko zwolniło, jakby czas się zatrzymał, jakby wszystko wokół przestało istnieć, serce niesamowicie przyspieszyło, oczy stał się szkliste. A powietrze tak zgęstniało, że można było je ciąć nożem. Nie mogła z siebie wydusić słowa. Stali w otwartych drzwiach tylko patrząc na siebie, żadne się nie ruszyło. Ktoś z klientów tylko krzyknął, żeby się ruszyli albo w jedną stronę albo w drugą, ponieważ okrutnie wieje.
Wyszli i nie wiedzieli co mają zrobić, jak się zachować, zrobiło się bardzo niezręcznie.
Pomyślała, że kiedyś byli sobie tak bardzo bliscy, a teraz żadne nawet nie powiedziało zwyczajnego „cześć”.
- Więc to jednak byłaś Ty – zaczął – wcześniej mi się wydawało, że widziałem Cię w taksówce, ale sądziłem, że to jednak niemożliwe. W Poznaniu nie wpadaliśmy na siebie, a w innej części Polski tak – zawiesił głos.
- Witaj, cóż, nie spodziewałam się Ciebie – ton jej głosu był bardzo twardy, zdystansowany.
Jednak jej chłód zupełnie go nie zraził. Chciał ją przecież spotkać, tyle rzeczy jej powiedzieć, nie mógł już dłużej czekać, bo znów to spieprzy, zawali, a tego by nie darował sobie kolejny raz.
- Może się przejdziemy? - zaproponował.